wtorek, 19 lutego 2008
Ogłoszenie
Blog został przeniesiony na www.lilly-huncwoci-hogwart.blog.onet.pl. Chętnych zapraszam do dalszego śledzenia losów Lilly i jej zwariowanych przyjaciół ;)
wtorek, 12 lutego 2008
Rozdział II
Następnego dnia trzeba było wstać wcześnie, by zdążyć na śniadanie. Dla Lilly była to strasznie wczesna pora. W mugolskiej szkole lekcje zaczynali o 10 lub o 11. Na 6 wstała raz w życiu, gdy wyjeżdżała z rodzicami na wieś, do ciotki Lucy. Pamiętała tylko, że nigdy nie była tak zmęczona. Dzisiaj czuła to samo. Gdy otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że łazienka jest już zajęta, a dziewczyny całkowicie ubrane.
- Która godzinaaaaa- powiedziała ziewając.
- Pięć po siódmej.- poinformowała ją Mary.
Mary McDonald była wysoką blondynką o niezwykle jasnych oczach. Gdy Lilly ją poznała, od razu wiedziała, że to właśnie z nią się najbardziej zżyje. Podobnie jak panna Evans, Mary pochodziła z mugolskiej rodziny.
Lilly rzuciła się powrotem do łóżka.
- No to powinno być karalne!- krzyknęła oburzona zakrywając się kołdrą.
- Co?
- No dawanie lekcji na 8! Kto normalnie myśli o tak wczesnej porze?!
- Lillyenne! Wstawaj! Chyba, że nie chcesz iść na lekcje, wtedy możesz sobie spać.- rzekła Sam.
Z kolei Samanta Donaldson była niską brunetką o ciemnych oczach. Jej siostrą jest prefekt- Megan. Mimo, że Megan była o parę lat starsza, były podobne do siebie jak dwie krople wody.
- Wstaję, wstaję. – powiedziała Lilly i usiadła na łóżku. Choć oczy miała otwarte, czuła, że reszta niej śpi. Śpi głębokim snem. Chcąc nie chcąc poszła w końcu się umyć i przyszykować. Po 15 minutach wszystkie 4 dziewczyny (była wśród nich także Dorcas Meadowes ) zeszły do Wielkiej Sali na śniadanie.
Właśnie, gdy usiadły przy stole, wszystko się zaczęło. BUM- wybuchła najbliższa taca obrzucając wszystkich jajecznicą.
- Niech ja się tylko dowiem, kto to zrobił!- krzyknął Brian rozglądając się po uczniach. Nie zauważył, że trójka pierwszoklasistów śmieje się bezgłośnie. Czwarty chłopiec tylko siedział ze zmieszaną miną, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy oburzyć.
- Brian, przestań! Przecież można to usunąć jednym zaklęciem!- uspokoiła go Megan.
- Skoro jesteś taka mądra, to sama wszystko usuń!
- Wiesz dobrze, że potrzebuję czyjeś pomocy. No, ktokolwiek, kto zna zaklęcie chłoczystość.
- A co tu się dzieje?!- zapytała profesor McGonaall usuwając skutki kawału.- I co to za krzyki panie Mayer! Minus 5 punktów dla Gryffindoru! To znaczy…jak tyko będą…a zresztą! Żeby prefekci MOJEGO domu kłócili się już pierwszego dnia!
- Pani profesor! Ktoś zaczarował tacę. Niech pani spojrzy, ta jajecznica jest wszędzie!
- Zdaję sobie z tego sprawę Mayer. Czy któreś z was to zrobiło?- zapytała w stronę uczniów.
James i Syriusz podnieśli ręce, udając skruchę.
- To wy! To wy rzuciliście zaklęcie!- Brian wskazał na chłopców.
- Pierwszoroczniacy? Bzdura. Pewnie znaleźli jakieś zaklęcie w podręczniku i chcieli je wypróbować. A skutki widzimy. No cóż, każdym razie proszę was chłopcy, żebyście nie rzucali nieznanych wam zaklęć podczas posiłków. Tyczy się to wszystkich.- omiotła wzrokiem młodzież- A teraz, jeśli mi pozwolicie, chciałabym rozdać plany lekcji.
Wróciła do przerwanej czynności. Za jej plecami James i Syriusz przybijali sobie piątki.
Po śniadaniu uczniowie pierwszej klasy udali się na transmutację. Powitała ich opiekunka Gryffindoru.
- Czy wszyscy już się zebrali?- zapytała gdy uczniowie zajmowali ławki.- Wspaniale. Wyjmijcie, proszę książki i otwórzcie na stronie 3. Jak widzicie, zaczynacie transmutację, która jest niezwykle trudną i skomplikowaną dziedziną magiczną. Jak sama nazwa wskazuje, polega na transmutowaniu. Zmieniają się właściwości oraz strukturę materialną danego przedmiotu i poprzez energię płynącą z różdżki, tworzy się zupełnie inny, nowy przedmiot. No, czyli polega na zamianie jednej rzeczy w drugą. – dodała widząc niezrozumiałe miny uczniów. –Wymaga się więc, precyzji, wytrwałości, stuprocentowego skupienia i niemałej wiedzy. Oczywiście, nie spodziewajcie się dobrych wyników od razu – niektórzy potrzebują aż pół roku, żeby przetransmitować sznurówkę w dżdżownicę.
- I w tedy on…
- Należy także słuchać nauczyciela panie Potter!- warknęła do chłopca który szeptał coś do Syriusza.- Obawiam się, ze moje instrukcje będą panu niezbędne w dalszej nauce, więc proszę nie rozmawiać gdy nauczyciel mówi.
Rzuciła na nich wściekłe spojrzenie, po czym wróciła do przemówienia:
- Jak już mówiłam, zanim mi przerwano, transmutacja jest niezwykle trudna. Na waszym etapie, nie ma czym się martwić, ale w późniejszych latach, gdy zaczniemy transmutację ludzką będzie o wiele gorzej. Dlatego tak ważne jest, aby już teraz przyswoić podstawy transmutacji, bo wtedy zamiana ręki w nogę będzie tak prosta, jak mrugnięcie. Co prawda ci, którzy mają jakiś znikomy talent będą mieli łatwiej, ale pamiętajcie: ćwiczenie czyni mistrza! Także na transmutację jest tylko jedna rada: ĆWICZYĆ I UCZYĆ SIĘ. Czy są może jakieś pytania?
W klasie nastała cisza. Dopiero Mary przerwała milczenie:
- Czy transmutacja to to samo co alchemia?
- Nie, alchemicy zajmowali się zupełnie czymś innym.
- A więc czym?- zapytała zaciekawiona.
- Alchemicy zamieniali ołów w złoto. Byli też tacy, co próbowali stworzyć eliksir nieśmiertelności, czyli tzw. Kamień filozoficzny, ale to są już tylko domysły.
- Ale jeśli transmutacja jest zamianą jednego w drugie, to czy nie to samo powinno być z ołowiem?- zapytał Remus.- Przecież to powinno polegać na tych samych prawach…
- Niezupełnie. Złoto jest metalem szlachetnym. Oznacza to, że nie można zmieniać, ani tworzyć go. Chyba, ze ktoś znajdzie sposób, ale jak na razie nikomu się nie udało…No cóż, nie zaprzeczam, że alchemia jest dość ciekawym tematem do rozmowy, ale powróćmy do naszej lekcji. Czy są jeszcze jakieś pytania?
Nikt nie odpowiedział. Kiedy minęła minuta, profesor McGonagall uznała, że czas przejść do podstaw transmutacji.
Pozostałe lekcje wyglądały podobnie. Każdy nauczyciel rozprawiał jak trudny jest jego przedmiot, że wymagana jest wytrwałość, skupienie i oczywiście nauka od podstaw. Jeśli czyjeś przemówienie nie trwało całą lekcję, po prostu zaczynali nowy temat.
I może właśnie dlatego uczniowie nie mogli się doczekać ostatniej lekcji- latania. Wszyscy zebrali się na błoniach, gdzie nauczyciel- pan Watherbell stał naprzeciw 20 mioteł.
- Halo!!! Proszę tutaj!!!!- krzyknął w stronę uczniów, aby go zauważyli.
- Witam was na pierwszej lekcji latania. Proszę się nie obawiać.- odrzekł, dobrze wiedząc jak zaczynają się wszystkie pierwsze lekcje w Hogwarcie.- Nie będę tracił czas na bezsensowne przemówienia, więc przejdziemy od razu do praktyk. A teraz uwaga. Każdy z was stanie przy jednej z mioteł, wyciągnie rękę i powie bardzo wyraźnie „ Do mnie”. Miotła powinna sama wylądować w waszej ręce. A więc, do roboty!
Zadanie szło dość opornie. Przez ok. 15 min było słychać krzyczane „do mnie’. Jedynie Jamesowi udało się za pierwszym razem. Natomiast reszta miała z tym duże problemy. Lilly z zażenowaniem stwierdziła, że jako jedna z ostatnich trzyma miotłę.
- No, skoro już macie miotły, to czas wbić się w powietrze. Ale jak się lata? To proste! Wystarczy wsiąść na miotłę, odbić się od ziemi…
Nie dokończył, bo James Potter odbił się od ziemi i poleciał w górę.
- Panie Potter! Jeśli chce pan uniknąć szlabanu proszę…PANIE POTTER!!!
- James! Dajesz czadu!- krzyknął za przyjacielem Syriusz.
Nauczyciel poleciał za chłopcem, ale nie zdążył go złapać. Potter ładnie okrążył boisko do quidditcha i po chwili wrócił na dziedziniec trzymając coś w ręce. James puścił tą rzecz, co okazało się być zniczem.
- Zawsze marzyłem, żeby być szukającym. – powiedział kiedy prawie wszyscy uczniowie (Lilly i Remus stali patrząc na tłum z politowaniem) okrążyli chłopca i gratulowali mu wspaniałego spektaklu.
- POTTER!!! SZLABAN MÓROWANY!- krzyknął nauczyciel z rozwścieczoną miną- Teraz idziesz ze mną do Minerwy McGonagall, i powiesz jej, co dziś wyrabiałeś na boisku!- wykrzyczał prawie plując na chłopca.
- Tak jest!- powiedział z radością, jakby cieszyła go perspektywa szlabanu.
Po godzinie wrócił do Pokoju Wspólnego już mniej zadowolony. Rzucił torbę na stolik i usiadł na kanapie obok Lilly.
- Wiecie co ta krowa kazała mi zrobić?! Wyczyścić wszystkie puchary! Bez użycia magii!!!- oburzył się
- Uwaga! Bo ty potrafisz rzucać zaklęcia!- zauważył Remus. – Minął dopiero pierwszy dzień!
- No tak, ale zdążyłbym się nauczyć!
- Trzeba było się nie popisywać, tyko słuchać nauczyciela- odparła Lilly.
- No wiesz co?! Ja chciałem tylko, żeby nie było nudno na lekcji!!!- zaprotestował rumieniąc się.
- Nikt nie narzekał, że jest nudno!- krzyknęła dziewczyna.
- No i co z tego?! A tak w ogóle to odczep się!- wstał, wziął torbę i udał się do dormitorium.
- A jego co ugryzło?- zapytała Dorcas- Rozumiem, że szlaban i tak dalej, ale…
- Szlaban ma w sobotę, a w tedy, są sprawdziany do drużyny quidditcha.- z nikąd pojawił się Syriusz.
Dorcas uniosła brwi i pokiwała głową w zrozumieniu. Natomiast Lilly patrzyła to na jedno, to na drugie, nie rozumiejąc
- Co to jest quidditch?- zaciekawiła się.
- To taka gra w magicznym świecie. Polega na tym, żeby wrzucić kafla do jednej z pętli- Remus wskazał na boisko za oknem, gdzie znajdywały się pętle. – Za to, zdobywa się 10 punktów. A robią to ścigający. Są też pałkarze, oni muszą odbić tłuczki.
- Tłuczki?- zdziwiła się Lilly.
- To takie czarne, małe piłki, co zmiatają graczy z mioteł. Wujek mi je kiedyś pokazywał. Wiecie, jak one śmierdzą? Jak Smark przed kąpielą! – odrzekł Syriusz.
- Chyba jak ty po perfumach.- zaśmiał się Remus.- Syriusz wczoraj użył prezentu urodzinowego od jego brata- wody kolońskiej. Tak śmierdziało, że nawet muchy zdychały. Otworzyliśmy wszystkie okna, a i tak nie da się wytrzymać. Biedny Syriusz musiał się chyba 7 razy myć, zanim doprowadził się do porządku .–wytłumaczył dziewczynom chłopak. Lilly parsknęła cicho śmiechem.
- No rzeczywiście, bardzo śmieszne. Mam kochanego braciszka i co z tego? Ja nie byłem gorszy! Kupiłem mu takie dziwne tabletki- jak je połknął, to nos mu się wydłużył do długości przeciętnej miotły! A najlepsze było to, że rodziców nie było! Musiał tak chodzić przez całą sobotę! Nigdy tego nie zapomnę…
- Ale wróćmy do sprawy- przerwała Lilly.- James dzisiaj trzymał taką dziwną, złotą kulkę…
- Znicz- odpowiedział Remus – Łapie go szukający. Gdy go złapie, drużyna dostaje 150 punktów, ale nie oznacza to, że wygrywa. Zależy to od tego, ile drużyna ma punktów. Złapanie znicza kończy grę.
- Aha.- powiedziała Lilly, chociaż i tak prawie nic nie rozumiała. Jakoś nigdy nie przepadała za sportem. – I przyjęliby Jamesa do drużyny?
- Oczywiście, że nie!- stwierdził Syriusz.- „ Regulamin” tego zabrania.- powiedział ironicznie.- Jakby wiek się liczył a nie zdolności!
- Spróbujesz za rok- pocieszył go Lupin i zabrał się do czytania najbliższej książki pod tytułem „Transmutacja, stopień I”.
Black tylko prychnął pogardliwie i zatopił wzrok w kominku.
- Która godzinaaaaa- powiedziała ziewając.
- Pięć po siódmej.- poinformowała ją Mary.
Mary McDonald była wysoką blondynką o niezwykle jasnych oczach. Gdy Lilly ją poznała, od razu wiedziała, że to właśnie z nią się najbardziej zżyje. Podobnie jak panna Evans, Mary pochodziła z mugolskiej rodziny.
Lilly rzuciła się powrotem do łóżka.
- No to powinno być karalne!- krzyknęła oburzona zakrywając się kołdrą.
- Co?
- No dawanie lekcji na 8! Kto normalnie myśli o tak wczesnej porze?!
- Lillyenne! Wstawaj! Chyba, że nie chcesz iść na lekcje, wtedy możesz sobie spać.- rzekła Sam.
Z kolei Samanta Donaldson była niską brunetką o ciemnych oczach. Jej siostrą jest prefekt- Megan. Mimo, że Megan była o parę lat starsza, były podobne do siebie jak dwie krople wody.
- Wstaję, wstaję. – powiedziała Lilly i usiadła na łóżku. Choć oczy miała otwarte, czuła, że reszta niej śpi. Śpi głębokim snem. Chcąc nie chcąc poszła w końcu się umyć i przyszykować. Po 15 minutach wszystkie 4 dziewczyny (była wśród nich także Dorcas Meadowes ) zeszły do Wielkiej Sali na śniadanie.
Właśnie, gdy usiadły przy stole, wszystko się zaczęło. BUM- wybuchła najbliższa taca obrzucając wszystkich jajecznicą.
- Niech ja się tylko dowiem, kto to zrobił!- krzyknął Brian rozglądając się po uczniach. Nie zauważył, że trójka pierwszoklasistów śmieje się bezgłośnie. Czwarty chłopiec tylko siedział ze zmieszaną miną, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy oburzyć.
- Brian, przestań! Przecież można to usunąć jednym zaklęciem!- uspokoiła go Megan.
- Skoro jesteś taka mądra, to sama wszystko usuń!
- Wiesz dobrze, że potrzebuję czyjeś pomocy. No, ktokolwiek, kto zna zaklęcie chłoczystość.
- A co tu się dzieje?!- zapytała profesor McGonaall usuwając skutki kawału.- I co to za krzyki panie Mayer! Minus 5 punktów dla Gryffindoru! To znaczy…jak tyko będą…a zresztą! Żeby prefekci MOJEGO domu kłócili się już pierwszego dnia!
- Pani profesor! Ktoś zaczarował tacę. Niech pani spojrzy, ta jajecznica jest wszędzie!
- Zdaję sobie z tego sprawę Mayer. Czy któreś z was to zrobiło?- zapytała w stronę uczniów.
James i Syriusz podnieśli ręce, udając skruchę.
- To wy! To wy rzuciliście zaklęcie!- Brian wskazał na chłopców.
- Pierwszoroczniacy? Bzdura. Pewnie znaleźli jakieś zaklęcie w podręczniku i chcieli je wypróbować. A skutki widzimy. No cóż, każdym razie proszę was chłopcy, żebyście nie rzucali nieznanych wam zaklęć podczas posiłków. Tyczy się to wszystkich.- omiotła wzrokiem młodzież- A teraz, jeśli mi pozwolicie, chciałabym rozdać plany lekcji.
Wróciła do przerwanej czynności. Za jej plecami James i Syriusz przybijali sobie piątki.
Po śniadaniu uczniowie pierwszej klasy udali się na transmutację. Powitała ich opiekunka Gryffindoru.
- Czy wszyscy już się zebrali?- zapytała gdy uczniowie zajmowali ławki.- Wspaniale. Wyjmijcie, proszę książki i otwórzcie na stronie 3. Jak widzicie, zaczynacie transmutację, która jest niezwykle trudną i skomplikowaną dziedziną magiczną. Jak sama nazwa wskazuje, polega na transmutowaniu. Zmieniają się właściwości oraz strukturę materialną danego przedmiotu i poprzez energię płynącą z różdżki, tworzy się zupełnie inny, nowy przedmiot. No, czyli polega na zamianie jednej rzeczy w drugą. – dodała widząc niezrozumiałe miny uczniów. –Wymaga się więc, precyzji, wytrwałości, stuprocentowego skupienia i niemałej wiedzy. Oczywiście, nie spodziewajcie się dobrych wyników od razu – niektórzy potrzebują aż pół roku, żeby przetransmitować sznurówkę w dżdżownicę.
- I w tedy on…
- Należy także słuchać nauczyciela panie Potter!- warknęła do chłopca który szeptał coś do Syriusza.- Obawiam się, ze moje instrukcje będą panu niezbędne w dalszej nauce, więc proszę nie rozmawiać gdy nauczyciel mówi.
Rzuciła na nich wściekłe spojrzenie, po czym wróciła do przemówienia:
- Jak już mówiłam, zanim mi przerwano, transmutacja jest niezwykle trudna. Na waszym etapie, nie ma czym się martwić, ale w późniejszych latach, gdy zaczniemy transmutację ludzką będzie o wiele gorzej. Dlatego tak ważne jest, aby już teraz przyswoić podstawy transmutacji, bo wtedy zamiana ręki w nogę będzie tak prosta, jak mrugnięcie. Co prawda ci, którzy mają jakiś znikomy talent będą mieli łatwiej, ale pamiętajcie: ćwiczenie czyni mistrza! Także na transmutację jest tylko jedna rada: ĆWICZYĆ I UCZYĆ SIĘ. Czy są może jakieś pytania?
W klasie nastała cisza. Dopiero Mary przerwała milczenie:
- Czy transmutacja to to samo co alchemia?
- Nie, alchemicy zajmowali się zupełnie czymś innym.
- A więc czym?- zapytała zaciekawiona.
- Alchemicy zamieniali ołów w złoto. Byli też tacy, co próbowali stworzyć eliksir nieśmiertelności, czyli tzw. Kamień filozoficzny, ale to są już tylko domysły.
- Ale jeśli transmutacja jest zamianą jednego w drugie, to czy nie to samo powinno być z ołowiem?- zapytał Remus.- Przecież to powinno polegać na tych samych prawach…
- Niezupełnie. Złoto jest metalem szlachetnym. Oznacza to, że nie można zmieniać, ani tworzyć go. Chyba, ze ktoś znajdzie sposób, ale jak na razie nikomu się nie udało…No cóż, nie zaprzeczam, że alchemia jest dość ciekawym tematem do rozmowy, ale powróćmy do naszej lekcji. Czy są jeszcze jakieś pytania?
Nikt nie odpowiedział. Kiedy minęła minuta, profesor McGonagall uznała, że czas przejść do podstaw transmutacji.
Pozostałe lekcje wyglądały podobnie. Każdy nauczyciel rozprawiał jak trudny jest jego przedmiot, że wymagana jest wytrwałość, skupienie i oczywiście nauka od podstaw. Jeśli czyjeś przemówienie nie trwało całą lekcję, po prostu zaczynali nowy temat.
I może właśnie dlatego uczniowie nie mogli się doczekać ostatniej lekcji- latania. Wszyscy zebrali się na błoniach, gdzie nauczyciel- pan Watherbell stał naprzeciw 20 mioteł.
- Halo!!! Proszę tutaj!!!!- krzyknął w stronę uczniów, aby go zauważyli.
- Witam was na pierwszej lekcji latania. Proszę się nie obawiać.- odrzekł, dobrze wiedząc jak zaczynają się wszystkie pierwsze lekcje w Hogwarcie.- Nie będę tracił czas na bezsensowne przemówienia, więc przejdziemy od razu do praktyk. A teraz uwaga. Każdy z was stanie przy jednej z mioteł, wyciągnie rękę i powie bardzo wyraźnie „ Do mnie”. Miotła powinna sama wylądować w waszej ręce. A więc, do roboty!
Zadanie szło dość opornie. Przez ok. 15 min było słychać krzyczane „do mnie’. Jedynie Jamesowi udało się za pierwszym razem. Natomiast reszta miała z tym duże problemy. Lilly z zażenowaniem stwierdziła, że jako jedna z ostatnich trzyma miotłę.
- No, skoro już macie miotły, to czas wbić się w powietrze. Ale jak się lata? To proste! Wystarczy wsiąść na miotłę, odbić się od ziemi…
Nie dokończył, bo James Potter odbił się od ziemi i poleciał w górę.
- Panie Potter! Jeśli chce pan uniknąć szlabanu proszę…PANIE POTTER!!!
- James! Dajesz czadu!- krzyknął za przyjacielem Syriusz.
Nauczyciel poleciał za chłopcem, ale nie zdążył go złapać. Potter ładnie okrążył boisko do quidditcha i po chwili wrócił na dziedziniec trzymając coś w ręce. James puścił tą rzecz, co okazało się być zniczem.
- Zawsze marzyłem, żeby być szukającym. – powiedział kiedy prawie wszyscy uczniowie (Lilly i Remus stali patrząc na tłum z politowaniem) okrążyli chłopca i gratulowali mu wspaniałego spektaklu.
- POTTER!!! SZLABAN MÓROWANY!- krzyknął nauczyciel z rozwścieczoną miną- Teraz idziesz ze mną do Minerwy McGonagall, i powiesz jej, co dziś wyrabiałeś na boisku!- wykrzyczał prawie plując na chłopca.
- Tak jest!- powiedział z radością, jakby cieszyła go perspektywa szlabanu.
Po godzinie wrócił do Pokoju Wspólnego już mniej zadowolony. Rzucił torbę na stolik i usiadł na kanapie obok Lilly.
- Wiecie co ta krowa kazała mi zrobić?! Wyczyścić wszystkie puchary! Bez użycia magii!!!- oburzył się
- Uwaga! Bo ty potrafisz rzucać zaklęcia!- zauważył Remus. – Minął dopiero pierwszy dzień!
- No tak, ale zdążyłbym się nauczyć!
- Trzeba było się nie popisywać, tyko słuchać nauczyciela- odparła Lilly.
- No wiesz co?! Ja chciałem tylko, żeby nie było nudno na lekcji!!!- zaprotestował rumieniąc się.
- Nikt nie narzekał, że jest nudno!- krzyknęła dziewczyna.
- No i co z tego?! A tak w ogóle to odczep się!- wstał, wziął torbę i udał się do dormitorium.
- A jego co ugryzło?- zapytała Dorcas- Rozumiem, że szlaban i tak dalej, ale…
- Szlaban ma w sobotę, a w tedy, są sprawdziany do drużyny quidditcha.- z nikąd pojawił się Syriusz.
Dorcas uniosła brwi i pokiwała głową w zrozumieniu. Natomiast Lilly patrzyła to na jedno, to na drugie, nie rozumiejąc
- Co to jest quidditch?- zaciekawiła się.
- To taka gra w magicznym świecie. Polega na tym, żeby wrzucić kafla do jednej z pętli- Remus wskazał na boisko za oknem, gdzie znajdywały się pętle. – Za to, zdobywa się 10 punktów. A robią to ścigający. Są też pałkarze, oni muszą odbić tłuczki.
- Tłuczki?- zdziwiła się Lilly.
- To takie czarne, małe piłki, co zmiatają graczy z mioteł. Wujek mi je kiedyś pokazywał. Wiecie, jak one śmierdzą? Jak Smark przed kąpielą! – odrzekł Syriusz.
- Chyba jak ty po perfumach.- zaśmiał się Remus.- Syriusz wczoraj użył prezentu urodzinowego od jego brata- wody kolońskiej. Tak śmierdziało, że nawet muchy zdychały. Otworzyliśmy wszystkie okna, a i tak nie da się wytrzymać. Biedny Syriusz musiał się chyba 7 razy myć, zanim doprowadził się do porządku .–wytłumaczył dziewczynom chłopak. Lilly parsknęła cicho śmiechem.
- No rzeczywiście, bardzo śmieszne. Mam kochanego braciszka i co z tego? Ja nie byłem gorszy! Kupiłem mu takie dziwne tabletki- jak je połknął, to nos mu się wydłużył do długości przeciętnej miotły! A najlepsze było to, że rodziców nie było! Musiał tak chodzić przez całą sobotę! Nigdy tego nie zapomnę…
- Ale wróćmy do sprawy- przerwała Lilly.- James dzisiaj trzymał taką dziwną, złotą kulkę…
- Znicz- odpowiedział Remus – Łapie go szukający. Gdy go złapie, drużyna dostaje 150 punktów, ale nie oznacza to, że wygrywa. Zależy to od tego, ile drużyna ma punktów. Złapanie znicza kończy grę.
- Aha.- powiedziała Lilly, chociaż i tak prawie nic nie rozumiała. Jakoś nigdy nie przepadała za sportem. – I przyjęliby Jamesa do drużyny?
- Oczywiście, że nie!- stwierdził Syriusz.- „ Regulamin” tego zabrania.- powiedział ironicznie.- Jakby wiek się liczył a nie zdolności!
- Spróbujesz za rok- pocieszył go Lupin i zabrał się do czytania najbliższej książki pod tytułem „Transmutacja, stopień I”.
Black tylko prychnął pogardliwie i zatopił wzrok w kominku.
poniedziałek, 11 lutego 2008
Rozdział I
Tegoroczne lato było niezwykle upalne. Słońce grzało niemiłosiernie wszystko, co na swej drodze spotkało. Jedynym ukojeniem był chłodny, letni wiatr, który działał jak lek na głębokie rany. Mimo to mieszkańcy Little Masterpiace nie spędzali zbyt wiele czasu w swych domach. Dorośli jak zwykle wyruszali rano do pracy a dzieci, choć nie było ich w wiosce dużo, bawiły się na pobliskim placu zabaw.
Jednak tego dnia na placu nie było nikogo, oprócz dwóch dziewczynek kręcących się na małej karuzeli.
- Jupiiii- krzyknęła jedna z nich potrząsając swą ciemno rudą grzywą. Po chwili karuzela zatrzymała się dość gwałtownie jak na prędkość, z jaką się kręciła.
- Chodźmy teraz na huśtawki! -krzykneła z entuzjazmem rudowłosa i podbiegła do nich. Druga dziewczynka, najwyraźniej starsza, spojrzała na nią lekko zirytowanym wzrokiem. Po czym usiadła na drewnianym spodeczku. Obydwie rozhuśtały się w tym samym czasie, lecz młodsza huśtała się znacznie wyżej.
- Lilly! Nie rób tego- ostrzegła starsza siostra, ale za późno. Mała wyleciała i z radosnym uśmiechem na ustach szybowała w powietrzu, po czym zgrabnie wylądowała na asfalcie. Na starszej siostrze bynajmniej nie zrobiło to wrażenia, choć tak łatwo mogła coś złamać, czy nawet się zabić!
- Mama ci mówiła, żebyś tego nie robiła-, gdy młodsza siostra odwróciła się, zobaczyła, że starsza już obok niej stoi trzymając się pod boki. Ta druga spojrzała na nią ostrym wzrokiem i krzyknęła - Lilly, mama mówiła, że ci nie wolno!
- Przecież nic się nie stało!- Odparła nie tracąc uśmiechu na drobnej twarzyczce.- Tuniu, popatrz na to. Zobacz, co potrafię.- Szybkim ruchem podniosła kwiatek opadły z pobliskiego krzaka. Wyciągnęła dłoń, na której leżał kwiat, do podchodzącej siostry. Tunia podeszła z zaciekawioną miną i omal nie krzyknęła ze zdumienia. Płatki rozchylały się i zwijały w zawrotnym tempie.
- Przestań!- Krzyknęła Tunia.
- Przecież cię to nie boli – odpowiedziała Lilly i lekko urażona rzuciła kwiat na ziemię.
- Tego nie wolno robić – odparła oglądając spadający na ziemię kwiatek- Jak ty to robisz?- Zapytała. W jej oczach wyraźna była zazdrość.
- To chyba oczywiste, nie?- Odpowiedział niski, ale wyraźnie chłopięcy głos. Chłopiec wyłonił się za krzaka. Wyglądał dość dziwacznie. Miał na sobie o wiele za duże buty, przykrótkie, jasne jeansy, różową, zapewne damską koszulę i wyświechtany płaszcz, sięgający mu do mu kostek. Całość dopełniała lekko żółtawa cera i długie, przetłuszczone włosy. W skrócie można powiedzieć, że wyglądał jak skrzyżowanie klauna z Drakullą. Nic, więc dziwnego, że Petunia uciekła z wrzaskiem w stronę huśtawek. Natomiast Lilly wyglądała bardziej na zaciekawioną, niż wystraszoną.
- Co jest oczywiste?- Zapytała.
- Wiem, kim jesteś- powiedział cicho, najwyraźniej, żeby Petunia nie usłyszała.
- O co ci chodzi?
- Jesteś…jesteś czarownicą.
Przez chwilę Lilly miała zdumioną minę, jakby ta uwaga była zgodna z prawdą. Zaraz potem w jej zielonych oczach pojawiła się złość.
- Nie wolno tak przezywać!- Fuknęła na chłopaka i dumnie odeszła w stronę siostry.
- Nie!- Zaczerwienił się i podbiegł w stronę dziewczynek. – Bo jesteś. Jesteś czarownicą. Obserwuję cię od pewnego czasu. Ale nie ma w tym nic złego. Moja mama też jest czarownicą a ja jestem czarodziejem!- Krzyknął podekscytowany.
- Czarodziejem, akurat!- Parsknęła Petunia drwiąc sobie z chłopca.- Wiem, kim jesteś. Jesteś chłopakiem od Snape’ów. Oni mieszkają w Spinner’s End, nad rzeką.- Zwróciła się do Lilly spojrzawszy na Snape’a z odrazą.- Dlaczego nas szpiegujesz?
- Wcale nie szpieguję! W każdym razie ciebie na pewno nie. Jesteś mugolką.- Powiedział to dumnym, wręcz złośliwym tonem. Petunii wystarczyło to. Krzyżując ręce krzyknęła do młodszej siostry.
- Lilly, chodź, idziemy!-
Rudowłosa usłuchała ją i obdarzyła Snape’a wyzywającym spojrzeniem. Chłopiec przez jakiś czas przyglądał się oddalającym się siostrom czując zażenowanie i złość. Nie tak sobie wyobrażał to spotkanie. W myślach zobaczył uśmiechającą się do niego dziewczynkę, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Ze złości kopnął najbliższy kamień, zaciskając pięści.
- Na Merlina!- Krzyknął gapiąc się na asfalt.- Teraz to się do mnie nie odezwie!- Kopnął kolejny kamień i z rezygnacją ruszył w stronę domu.
Petunia i Lilly również wracały do domu, nie odzywając się do siebie. W końcu Lilly postanowiła przerwać milczenie.
- Tuniu, jak myślisz, czy to, co mówił ten Snape, to prawda?
Ku zaskoczeniu dziewczynki jej siostra roześmiała się.
- Lilly! Chyba nie mówisz poważnie! Na pewno sobie żartował, jak wszyscy chłopcy. Nie przejmuj się, przecież mu nie wierzysz- odpowiedziała, ale po chwili zapytała z lekką paniką w głosie- Nie wierzysz mu, prawda?
- Jasne, że nie!- Petunia uśmiechnęła się do sióstr, po czym spojrzała na oddalający się plac rozmarzonym wzrokiem.
- Lilly! Petunia! Nareszcie! Ile można siedzieć na dworze?- Rozległ się kobiecy głos. Dziewczynki jak na komendę odwróciły się. Ich oczom ukazała się szczupła brunetka z bardzo ciemnymi, prawie czarnymi oczami. Patrzyła na nie z troską i rozbawieniem. Lilly natychmiast podbiegła i krzyknęła.
- Mama!- Uściskały się mocno. Petunia przyglądała się scenie i wymamrotała pod nosem coś w stylu „dzieciak”.
- No, a teraz do domu. Obiad czeka już od godziny.- Stwierdziła mama i udała się z córkami do domu.
W ciągu następnego tygodnia Lilly długo myślała nad tym, co powiedział jej Snape. A im dłużej poświęcała tej myśli czasu, tym bardziej wydawała się prawdopodobna. Umiała przecież tyle rzeczy…nawet Petunia przyznała się, że nie potrafi robić „takich sztuczek”. Ale jeśli ona ma rację? Jeśli on rzeczywiście sobie żartował, a ona mu uwierzyła? Może właśnie w tej chwili śmieje się z niej, z tego, jaka jest naiwna…no, ale w końcu, nie powiedziała mu, że wierzy w to wszystko. Obraziła się na niego. A on był z tego powodu taki smutny…może powinna z nim porozmawiać? Ale jak. Nie zna jego adresu. A może znów pojawi się na placu zabaw? Tak, zobaczy się z nim i porozmawia. Niech jej to wszystko wyjaśni! A jak to wszystko okaże się głupim żartem, to pożałuje!
Z takim postanowieniem wyszła z pokoju i udała się na podwórze.
- Lilly, wychodzisz?- Zapytała mama gdy przyłapała córkę na otwieraniu drzwi.
- Ja tak tylko na chwilkę…
- A pokuj posprzątany?
- No wiesz, mamo, są wakacje!
Kobieta pokręciła głową.
- Lillayne Evans! Natychmiast wracasz do pokoju i sprzątasz! Nie chcę słyszeć żadnych jęków!- Powiedziała ostrym tonem, kiedy Lilly otwierała usta, by odpowiedzieć.
- Tak jest! – Krzyknęła i wbiegła na schody.
Weszła do pokoju i trochę się przeraziła. W stałym lenistwie i zabawach zapomniała o sprzątaniu. Teraz pomieszczenie przypominało pobojowisko. Chcąc nie chcąc zabrała się za porządek. Po 15 minutach sprzątnęła i doszła do placu zabaw. Już miała zawołać chłopca, gdy nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Nie zna jego imienia.
- Em, Snape! To ja, Lilly. Jeśli jesteś, to wyjdź, chcę z tobą porozmawiać!
Nikt się nie pojawił. Czekała jeszcze trochę nie tracąc nadziei. W końcu po 5 minutach zauważyła go-przechadzał się po alejkach patrząc pod nogi. Jego czarne, brudne włosy całkowicie zasłaniały twarz.
- Hej!- Krzyknęła- Hej! Zaczekaj! Musimy porozmawiać!
Na dźwięk jej głosu chłopiec odwrócił się, po czym przyspieszył kroku. Po tym, co się zdarzyło, nie mógł patrzeć w jej zielone oczy.
- No mówię poczekaj! Przecież nic ci nie zrobię! Chcę tylko pogadać- dogoniła go i złapała za przegub. Podziałało- zatrzymał się. Teraz mogła spojrzeć mu w twarz.
- Pamiętasz to, co mi powiedziałeś? W tedy, na placu zabaw. Że jestem czarownicą. Zastanawiałam się nad tym i…i sądzę, że masz rację- powiedziała nie opuszczając wzroku od chłopca.- I przepraszam, że wołałam cię po nazwisku, nie znam twego imienia- powiedziawszy te słowa zarumieniła się lekko.
- Nic nie szkodzi. Severus. Severus Snape.- Uśmiechnął się i podał jej dłoń.
- Lilly Evans. Więc, Sev, czy ty też jesteś czarodziejem?- Zapytała zaciekawiona.
- Oczywiście, że tak!- odpowiedział tak dumnie, że gdyby ktoś śmiał stwierdzić inaczej, rozdeptał by go jak robala. – Ty też! Widziałem tę sztuczkę z kwiatkiem. Widziałem huśtawkę! Widziałem nawet jak na małego Franka wysypują się śmieci!
- Ale to był wypadek! To nie ja!- Broniła się Lilly wytrzeszczając oczy.
- To byłaś ty, chociaż nie kontrolowałaś tego, co robisz. Czasem się tak dzieje, gdy jesteś na kogoś zła, albo jak bardzo czegoś pragniesz.
- Aha, a ty miałeś taki przypadek?
Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyrwał z ziemi kwiatek i pokazał go Lilly. Płatki zaczęły zwijać się i prostować. Choć Lilly nie raz tak robiła, krzyknęła zdumiona:
- Jak…więc…to jest magia?
-Tak. To jest magia.
Stali uśmiechnięci do siebie. Lilly czuła, choć nie miała pojęcia dlaczego, ale czuła, że to będzie bardzo długa przyjaźń.
Do końca wakacji Severus i Lilly byli nierozłączni. Chodzili razem nad rzekę, na plac, przechadzali się alejkami. Zwykle Lilly pytała się o magiczny świat, a Severus z chęcią jej odpowiadał. Wydawałoby się, że po 2 miesiącach gadania o tym samym można się znudzić, ale nie oni. Lilly wciąż miała tyle pytań do przyjaciela a on, choć mówił ciągle o tym samym, nie znudził się. Oczywiście, rozmawiali też o innych sprawach, o rodzinie, znajomych, przeszłości, przyszłości, itd. Ale nieważne jaki byłby temat. Sev zawsze ją zaskakiwał.
Kiedyś Lilly myślała, że każda rodzina na świecie jest szczęśliwa. Bo przecież jej okolica była przepełniona szczęściem, ciepłem rodzinnym…a właśnie tego brakowało Severusowi. Z niechęcią opowiadał jej o swoich rodzicach, którzy kłócili się przy każdej okazji. Twarz mu siniała od złości, kiedy opowiadał o krzykach, o oskarżeniach…a na koniec powtarzał tylko jedno zdanie: „Nie martw się, nie długo wyrwę się od nich raz na zawsze!” Przy nich państwo Evans byli wzorem do naśladowania. Ostatnio posprzeczali się na Boże Narodzenie, kiedy to nie wiedzieli, czy ciotkę Lucy posadzić obok wuja Barty’ego czy naprzeciwko babci Betty.
Najwięcej jednak mówili o Hogwarcie. Starożytnej magicznej uczelni, gdzie młodzi czarodzieje i młode czarownice uczyły się zaklęć, historii, itd. Lilly słuchała z zapartym tchem o duchach, legendach, i innych opowiastek. Aż w końcu po miesiącu czekania, dostali list. Przyjeli ich do Hogwartu. Takiego szczęścia Lilly jeszcze nie czuła. Rzuciła się w ramiona przyjaciela i skakała z radości. On cieszył się nie miej od niej. Teraz coraz częściej rozmawiali o szkole. Ludzie nie zdziwili się zbytnio ich zachowaniem. Gdy się patrzyło na nich, od razu widać było, że byli dla siebie jak brat i siostra.
Jedyną osobą niezadowoloną z ich przyjaźni była Petunia. Przez to, że jej siostra spędzała „z tym Sanpe’em” tak wiele czasu, czuła się osamotniona. Ona nie umiała tych sztuczek, jakie oni umieli. Zazdrość ją brała za każdym razem, jak patrzyła na dwójkę przyjaciół. Śledziła ich, słuchała o Hogwarcie. I przez to pod koniec sierpnia Lilly pokłóciła się z Severusem po raz pierwszy. Powodem było to, że niespodziewanie na Petunię spadła gałąź. Lilly mówiła, że to jego wina, choć on uparcie twierdził, że to nie on. Do końca wakacji nie powiedzieli ze sobą ani jednego słowa.
Po tygodniu od wielkiej kłótni nadszedł ukochany moment- 1 września. Rudowłosa skakała podekscytowana, nie mogąc uwierzyć, że niedługo wejdzie w zupełnie inny świat, magiczny świat. Cała rodzina, oprócz Petunii, denerwowała się strasznie. Co prawda, urzędnik ministerstwa zjawił się w porę, by wyjaśnić to i owo, jednak nie powstrzymało to stresu.
Dokładnie o 10.45 Stawili się na peronie i wyczytali na bilecie
- 9 i ¾?- Zapytała zdziwiona mama nie odrywając oczu od biletu.
- Pan Brunce wyjaśnił, co i jak, spokojnie- Odpowiedziała Lilly, chociaż wizja przebiegania przez mur nie była zachęcająca. – Przebiegnę przez barierkę i ujrzę czerwoną lokomotywę.
- No tak. Wybacz słonko, ale po raz pierwszy widzę coś takiego na oczy!- Zdumiała się- Oh, uważaj na siebie w tej szkole!
- Spokojnie, nie zjedzą mnie!- Uśmiechnęła się do matki i pocałowała w policzek.- Będzie dobrze.
- Patrzcie, mają tu nawet sowy!- Powiedział uradowany Pan Evans.- Zabawni nawet ci czarodzieje.
- A jak ci się podoba Petunio?- Zapytała Lilly siostrę.
- W ogóle mi się nie podoba!!! Wszędzie jakieś dziwne stworzenia, ludzie ubrani jak na karnawał, to jest…dziwaczne!!!
Lilly spojrzała zdziwiona zachowaniem siostry. Ona zawsze była jej najlepszą przyjaciółką…
- Nieprawda!- Odkrzyknęła - Oni są inni nie dziwni! Po za tym, magia, już się ni mogę doczekać!!!
- No właśnie! Ty będziesz się świetnie bawić, a mnie…a mnie…a mnie tam nie będzie!!!
I nagle Lilly zrozumiała, dlaczego jej siostra się tak zachowuje. Powinna zrozumieć dużo wcześniej. Oh, dobrze wiedziała, że Petunia chce się dostać do Hogwartu. Ale nigdy nie sądziła, że będzie miała o to do niej żal.
- Tuniu…- zaczęła nieśmiało.
Ale starsza siostra już odchodziła w stronę rodziców z łzami w ciemnych oczach…tak podobnych do jej matki…
-…tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj…- złapała ją mocno za rękę.- Może jak już tam będę…nie, posłuchaj mnie, Tuniu Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore’a i poproszę go, żeby zmienił zdanie
- Ja… wcale… nie chcę… tam… jechać- Krzyczała, próbując się wyrwać.- Co myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być…jak być…
Rozejrzała się po tłumie czarodziejów. Patrząc na zwierzęta, na kolorowe, zwiewne szaty, mogła powiedzieć tylko jedno.
- …myślisz, że chcę być jakimś… dziwolągiem?
Lilly puściła siostrę. Poczuła, że na policzku spływa jej pojedyncza łza…
- Ja nie jestem dziwolągiem! Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
- Przecież tam jedziesz- powiedziała szyderczym tonem- Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape’ów… jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lilly nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Zwęziła oczy i mimo łez i spojrzała na nią gniewnie
- Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął.
- Błagając?! Błagając?! Ja nikogo nie błagałam!
- Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
- Nie powinnaś czytać…- wyszeptała- To był mój prywatny list…jak mogłaś!
Lilly spojrzała nerwowo na Snape’a. Petunia, która to zauważyła, krzyknęła
- To on go znalazł! Ty i ten chłopak Snape grzebaliście w moich rzeczach!
- Wcale nie grzebaliśmy!- broniła się- Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy…
- Najwyraźniej czarodzieje we wszystko wtykają nos- odfuknęła i odwróciwszy się w stronę rodziców krzyknęła na pożegnanie.- Dziwoląg!
Lilly długo patrzyła na oddalającą się siostrę. Wydawało jej się niemożliwe, że jej najlepsza przyjaciółka tak się zachowała. Nazwała ją dziwolągiem, choć sama marzyła, żeby znaleźć się w Hogwarcie. Była tak zazdrosna, że ją znienawidziła.
Spojrzała na duży zegar wiszący na słupie, który wskazywał za pięć jedenastą. W obawie, że nie zdąży szarpnęła kufer z taką siłą, że przewróciła wszystko. Wtem podszedł do niej czarnowłosy chłopak:
- Zaczekaj, pomogę ci- Powiedział Severus łapiąc za rączkę kufra.
- Nie, dziękuję. Sama sobie poradzę.- Odpowiedziała pstrząc wściekle na chłopaka. Wciąż była na niego wściekła za ten incydent z gałęzią.
- Lilly! A z nami to się nie pożegnasz?
Pan Evans podszedł do córki i uściskał ją mocno. Nie zauważył, że po jej rumianych policzkach spływają łzy. Natomiast pani Evans była bardziej spostrzegawcza i zapytała bez ogródek:
- Lilly, co się stało?
- Nic, nic. Wszystko w porządku.- Odpowiedziała wycierając łzy rękawem.- Po prostu bardzo się denerwuję.
- No tak, pierwszy dzień w szkole- powiedziała mama i spojrzała w dal rozmarzonym wzrokiem, jakby wspominała dawne czasy.- Lilly- Odwróciła się z powrotem do córki.- Jeśli nie chcesz jechać, to powiedz. Nikt cię nie będzie zmuszał…
- Nie- przerwała jej stanowczo.- Chcę jechać.
Matka nie powiedziała już nic, tylko pocałowała dziewczynkę w czoło i udała się za mężem.
- Do zobaczenia za rok.- Krzyknęła rudowłosa machając rodzicom.
- Do zobaczenia! Pospiesz się, bo nie zdążysz! I bądź grzeczna!
Lilly zaśmiała się pod nosem, ale zaraz potem na jej twarzy pojawił się cień. Rozejrzał a się po tłumie- Severus stał ze swoją matką, która wrzeszczała w niebogłosy wymachując rekami. Nie chcąc przyglądać się tej scenie, Lilly ruszyła w stronę barierki. Stanęła przed nią czując lekką obawę. A jeśli coś się nie uda i walnie głową o mur?
Tuż obok niej ktoś przebiegł przez barierkę nie zatrzymując się. Lilly uznała, że jeśli ten ktoś sobie dał radę, to ona też. Złapała za rączkę od kufra i zamkniętymi oczami przebiegła. Minęło zaledwie parę sekund, a znalazła się na zupełnie innym peronie. Cały był wyłożony cegłami a nie było żadnych okien. Mimo to nie panował mrok. Jednak uwagę przyciągała olbrzymia, czerwona lokomotywa z napisem „Expres Hogwart”. Lilly westchnęła i weszła do pociągu. Szła korytarzami szukając wolnego przedziału. Gdy już znalazła weszła do niego bez zastanowienia. Błoga samotność jednak nie trwała długo, ponieważ chwilę później ktoś ją spytał:
- Hej, możemy się przysiąść?
Był to dziecięcy, krzykliwy głos, a wydobywał się od rozczochranego, chudego chłopca w okrągłych okularach. Za nim stał drugi chłopiec- tak jak jego kolega miał czarne włosy, jednak dłuższe. Był też zdecydowanie lepiej zbudowany.
- Jasne. Czemu nie…
- Super!- krzyknął i przedstawił się- Jestem James Potter.- Powiedział z dumą, jakby należał do hrabstwa.
- A ja Syriusz Bl…No Syriusz!- podał jej dłoń.
- Lilly Evans – Odrzekła i uśmiechnęła się.
- Fajnie, Lilly
Usiedli na miejscach i zaczęli rozmawiać. Nie przejmowali się zbyt obecnością dziewczyny. Jej to za bardzo nie przeszkadzało, patrzyła przez okno przypominając sobie kłótnię z Petunią. Poczuła, że jej oczy stają się wilgotne. Znowu zaczęła płakać.
Drzwi od przedziału otworzyły się i wszedł przez nie Snape. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nawet Lilly nie podniosła głowy y spojrzeć na przyjaciela.
Dopiero gdy usiadł naprzeciw niej, zerknęła na niego.
- Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Dlaczego?
- Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore’a.
- No to co?
- Jest moją siostrą!- krzyknęła patrząc na niego z odrazą.
- Jest tylko…- Nie dokończył zdania i rad był, że Lilly nic nie usłyszała. Dobrze by wiedziała, co chciał powiedzieć.
- Ale jedziemy! – Zmienił temat- To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Spod cienia, za którym ukryta była twarz dziewczyny, Snape dostrzegł lekki uśmiech.
- Mam nadzieję, że trafisz do Slytherinu.- Powiedział zadowolony, że wreszcie się rozchmurzyła.
- Do Slytherinu?- przerwał James – Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? Chyba się gdzieś przesiądę, a ty?- spytał swego kolegę.
Syriusz skwasił minę.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie.
- Jasny gwint! A ja myślałem, że jesteś w porządku!
- Może zerwę z rodzinną tradycją.- Wyszczerzył do niego zęby- A ty gdzie byś chciał, jakbyś mógł wybrać?
James udał, że wznosi niewidzialny miecz.
- W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Severus spojrzał na niego i prychnął pogardliwie.
- Przeszkadza ci to?- spytał James z kpiną w głosie.
- Nie- odpowiedział – Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg…
- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci tego i tego?- Przerwał im Syriusz.
James ryknął śmiechem. Lilly wstała i obrzuciła chłopców pogardliwym spojrzeniem.
- Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
- Ooooooo…
- Chodź Samrkerusie! Znajdziemy sobie inny przedział.- przedrzeźniał ją Syriusz robiąc do tego głupią minę. James podstawił nogę Snape’owi, ale ten się tylko potknął.
- Do zobaczenia, Smarkerusie!- usłyszał na pożegnanie.
- Nie przejmuj się nimi- powiedziała cicho Lilly, gdy szukali przedziału.- To palanty. Dwa rozpieszczone półgłówki. Założę się, że nie będą potrafili rzucić dobrze ani jednego zaklęcia!
- Nieprawda- odpowiedział Snape.- Słyszałem o tych Potterach. To utalentowana rodzina.
- Ale głupia. Nie są warci ani jednej łzy! Uwierz mi.
- Ja nie płaczę!- zaprotestował Severus gwałtownie podnosząc głowę.
- Wiem, tak się po prostu mówi. O spójrz! Tam jest miejsce.- wskazała na prawie pusty przedział. Byli tam tylko dwaj chłopcy. Mieli po 11 lat, chociaż jeden z nich wyglądał na młodszego. Lilly jednym ruchem ręki otworzyła przedział.
- Cześć, możemy się przysiąść?- zapytała nieśmiałym głosem.
- Jasne!- odpowiedział chłopiec o niezwykle bystrym spojrzeniu – Remus Lupin- przedstawił się wyciągając do nas rękę- A ten to Peter Pettigrew- wskazał na pulchnego chłopca siedzącego w rogu. Na widok przybyszy zarumienił się.
- Cze – burknął niezrozumiale.
Reszta również się przedstawiła i usiedli na miejscach. Tym razem rozmawiała cała czwórka.
Minęło parę godzin i pociąg się zatrzymał.
- O, chyba jesteśmy na miejscu!- obwieścił Remus
- No, to chodźmy!- krzyknęła podekscytowana Lilly i wtaszczając kufer wyszła z przedziału jako pierwsza.
Gdy tylko wyszli z pociągu usłyszeli niski, chropowaty głos.
- E!!! Pierwszaki!!! Do mnie!!!
Oczom Lilly ukazał się największy człowiek, jakiego widziała w życiu. Wzrostem prawie sięgał latarni a do tego był dość szeroki. Krótko mówiąc miał budowę dwóch, dość potężnych mężczyzn. Na dodatek miał grube, kręcone włosy i brodę, która zasłaniała mu prawie całą twarz- otwór miał tylko na oczy i nos.
Przerażeni pierwszoroczniacy pospieszyli za mężczyzną. Tylko dwaj chłopcy wyglądali na rozluźnionych- James i Syriusz przodowali gawędząc z mężczyzną.
- Kto to jest?- zapytała zaciekawiona Lilly stojącego obok niej Remusa.
- Rubens Hagrid – odpowiedział jej- Gajowy.
- Aha…
Szli dość długo i zatrzymali się przed jeziorem.
- Jak widzicie są tu łódki.- powiedział Hagrid- Co roku pierwszaki płyną przez jezioro do zamku. No, winc teraz dobierzcie się w małe grupki i wskakujcie! Nie bójcie się. Łódki same dopłyną.
Tłum podzielił się na parę grupek. Ku przerażeniu Lilly jej grupka wynosiła następujące osoby: ona, Severus, Remus, Peter, James, Syriusz.
- O, jak fajnie!- krzyknął uradowany Syriusz- Wrzucimy Smarka do wody!
- Nikogo nie wrzucicie do wody!- zaprotestował Hagrid ale uśmiechnął się szeroko do chłopca.
- Oj tam, włosy przynajmniej będzie miał czystsze!- zaśmiał się Syriusz.
- Syriusz, nie. Jeszcze całe jezioro zasmarka!- krzyknął James i oboje wybuchli śmiechem ze swojego „wybitnie” zabawnego dowcipu.
- Dobra, dobra. A teraz wsiadać, bo nie zdążymy na ucztę!- przerwał gajowy i ganiał uczniów do łódek.
Lilly nie miała pojęcia dlaczego, ale chłopcy nie wrzucili Snape’a do wody, choć parę razy „tak jakby” próbowali. W rzeczywistości straszyli dziewczynę. Po prostu dla zabawy. Reakcja była dość różna. Lilly oczywiście nawrzeszczała na chłopców, co sprawiło im uciechę, Severus mruczał pod nosem coś w stylu „ Jeszcze tego pożałujecie.”, Peter śmiał się, tak głośno, że pasażerowie innych łódek bez przerwy patrzyli w ich stronę, pragnąc zobaczyć co się tam dzieje, natomiast Remus nie odezwał się ani jednym słowem, choć wyglądał na zmieszanego.
W końcu dotarli na brzeg cali, zdrowi, a co najważniejsze nie byli mokrzy.
Gdy weszli do zamku przywitała ich młoda kobieta z czarnymi włosami spiętymi w kok i przenikliwym spojrzeniu.
- Profesor McGonagall! Cholibka! To profesor Francis…
- Nie mógł dziś przyjść, więc ja ich poprowadzę.- odrzekła stanowczo.
Hagrid wzruszył ramionami i wyszedł z zamku odprowadzany wzrokiem przez większość uczniów.
- Witam pierwszorocznych!- powiedziała donośnym głosem. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.- Za chwilę przejdziemy do Wielkiej Sali, gdzie każdy z was będzie przydzielony do jednego z czterech domów: Griffindor, Ravenclaw, Hufflepuff i Slitherin. A teraz za mną- oświadczyła i ruszyła w stronę olbrzymich drzwi.
Reszta uczniów poszła w jej kierunku. Gdy weszli do Sali, Lilly omal nie posiadała się z wrażenia. Sklepienie Wielkiej Sali wyglądało pięknie, wręcz magicznie. Obsypane lśniącymi gwiazdami kontrastowało z atramentowym tłem. Było tak realistyczne, że aż przypominało niebo tego wieczoru. Lilly z przyjemnością podziwiała sklepienie przy akompaniamencie tiary, która śpiewała pieśń.
Profesor McGonagall weszła na podium i przemówiła.
- Gdy wyczytam wasze nazwisko, usiądziecie na stołeczku. Ja położę wam tiarę na głowie, a ona przydzieli was do poszczególnych domów. Wyczytuję.
Rozłożyła listę i powiedziała stanowczym tonem:
- Arundell Emilia
Mała dziewczynka podeszła chwiejnym krokiem ku tiarze. Ta, gdy tylko dotknęła jej włosów powiedziała trochę uwag na temat bystrości umysłu, dobrym sercu, i zbytniego stresowania się, aż w końcu krzyknęła:
- Ravenclaw!
Rozległy się oklaski a Emilia podeszła do jednego z długich stołów.
- Black Syriusz!
Właśnie to nazwisko wywołało niemałe poruszenie. James spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie wierzę!- szepnął do niego - Black?! Ci co popierają Voldemorda?!
Na dźwięk jego imienia uczniowie oddalili się od nich.
- Ale ja nie jestem taki!- zaprzeczył
- Uwierzę jak zobaczę!
- BLACK SYRIUSZ!- krzyknęła McGonagall przerywając konwersację.
Syriusz trochę blady podszedł do tiary, a ta gdy tyko dotknęła jego czarnych włosów powiedziała
- Gryffindor!
Oniemiały ze szczęścia ruszył w stronę stołu Gryfonów. James złapał go za ramię i powiedział.
- No dobra, wierzę ci.- uśmiechnął się do niego i uściskali się jak przyjaciele.
Po paru innych nazwiskach przyszła kolej na…
- Evans, Lilly!
Na dźwięk jej nazwiska oderwała się i drżąc usiadła na stołeczku. Tiara tylko dotknęła jej włosów i krzyknęła:
- Gryffindor!
Powitali ją oklaskami i wiwatami. Dopiero w połowie drogi do stołu popatrzyła smutno na Snape’a. Nie wiedziała, czy to widział, czy nie, ale jedno było pewne. Nie jest zadowolony.
Po paru nazwiskach (ku zadowoleniu Lilly Lupin i Pettigrew do Gryfindoru, i ku nieszczęściu Potter także) profesor McGonagall wyczytała:
- Snape, Severus!
Wszedł na podium i założył tiarę.
- Slytherin!
Dumny ruszył do Ślizgonów. W przeciwieństwie do Lilly, nie obdarzył jej ani jednym spojrzeniem. Nowo wybrany prefekt- Lucjusz Malfoy zrobił mu miejsce i z zadowoleniem poklepał po plecach.
Po wyczytaniu reszty nazwisk dyrektor szkoły wstał. Lilly przyznała sobie w duchu, że nigdy nie wiedziała tak dziwnego staruszka. Miał długą brodę( sięgającą mu za pas), spiczastą, fioletową tiarę i szatę w tym samym kolorze ze złotymi elementami. Najbardziej uderzające były jednak oczy. Choć Lilly nie widziała ich dokładnie, wiedziała, że są przykryte okularami- połówkami. Płynęła z nich mądrość, jakiej nikt jeszcze nie widział. Jego spojrzenie było nader przenikliwe. Aż zadziwiające, że TAKI człowiek, był tylko dyrektorem Hogwartu. Staruszek stał uśmiechnięty do wszystkich po czym przemówił:
- Witam wszystkich! Stare jak i nowe twarze! Rozpoczął się nowy rok w Hogwarcie…ale sentymenty na potem!- machnął ręką a uczniowie parsknęli śmiechem.- Nie będziemy przecież męczyć waszych żołądków! Jednym słowem- smacznego!!!
Klasnął w dłonie a na stołach z nikąd pojawiły się potrawy. Było ich mnóstwo- normalny stół nie utrzymałby takiego ciężaru. A że była to szkoła magii, nie zrobiła na nikim wrażenia. Na nikim, oprócz Lilly. Z zachwytem przyglądała się złotym i srebrnym tacom, pucharom i potrawom. W końcu nałożyła sobie niewielką, ale odpowiednią dla niej porcję.
Gdy wszyscy się najedli spojrzeli z oczekiwaniem na dyrektora. Ten zaś, nie zdawał sobie uwagi z tego, że wszyscy patrzą się na niego. Dopiero po paru minutach przetarł chusteczką kąciki ust i ponownie wstał.
- Skoro wszyscy skończyli już jeść, pora na drobne ogłoszenia. Jak co roku przypominam, że uczniowie pierwszych klas nie mogą przebywać na terenie Zakazanego Lasu. Tyczy się wszystkich, bez wyjątku.- spojrzał w stronę Gryfonów, którzy byli trochę zdezorientowani. Jakim cudem potrafi przewidzieć, kto chce iść do Zakazanego Lasu, nie rozmawiając z nim uprzednio?
- Regulamin, trochę urozmaicony, że tak powiem, wisi na drzwiach gabinetu pana A…. Pragnę również powitać nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią- powitajmy profesor Fletcher, która zgodziła się objąć to stanowisko.
Z krzesła wstała niska i pulchna kobieta ubrana w długi, ciemnozielony płaszcz i pasującą do niej tiarę. Otaczała się życzliwością i radością. Lilly poczuła, że polubi nauczycielkę.
Uczniowie najwyraźniej pomyśleli tak samo, bo z niezwykła zawziętością oklaskiwali nauczycielkę. A ona tylko stała zarumieniona machając rękami, jakby chciała powiedzieć „przestańcie”.
Gdy oklaski ucichły, usiadła na miejsce nie tracąc rumieńców na twarzy.
- Skoro już wszystko zostało powiedziane, to najwyższy czas zakończyć ucztę powitalną. Pozostaje nam tylko jedno- dobranoc.- powiedział radośnie dyrektor.
Uczniowie wstali od stołów i spieszyli się ku wyjściu. W oddali prefekci krzyczeli:
- Pierwszoroczni! Do mnie!
Remus pchnął lekko Lilly, która nieświadomie udawała się w stronę Puchonów.
- Spójrz, woła nas.- wskazał ręką na wysokiego nastolatka, stojącego przy żelaznej zbroi.
Pierwszaki udali się za prefektem. Po paru minutach, gdy pokonali magiczne schody (Lilly- wow ), doszli do wielkiego portretu, na którym namalowana była gruba kobieta w jasnej sukience z falbankami.
- Hasło- powiedziała oschłym głosem.
- Ognista Whiskey . Zapamiętajcie to hasło- powiedział zwracając się do uczniów.- Za każdym razem , kiedy będziecie chcieli wejść do Wieży Gryfonów, będzie ono wam potrzebne. Hasło zmienia się co tydzień. My, prefekci, podajemy je uczniom. I jeszcze jedno. Wasze domitorium znajduje się na najniższym piętrze, czyli na parterze. Będzie tam tabliczka „Pierwszoroczni”. Na lewo jest domitorium dziewcząt, a na prawo chłopców. Nie wolno siebie odwiedzać podczas nocy! Proszę też o ciszę, żeby nie zakłócać snu. Wasze kufry…
- Skończ ten monolog, Brian. Niedługo im powiesz, jakiego koloru są ich łóżka.- przerwała mu niska, długowłosa brunetka.
- Megan! Przecież muszę ich poinformować o wszystkim. Takie jest zadanie prefekta.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Zadaniem prefekta jest poinformować o rzeczach NAJWAŻNIEJSZYCH. Nie o pierdołach, takich jak tabliczka. Oni umieją czytać, Brian.
- No niby tak, ale…
- Więc skończmy już tą dyskusję. Dzieci są zmęczone.
Wszyscy jak jeden mąż zaprotestowali nazywaniu ich dziećmi. Nawet Lilly stała oburzona zabijając dziewczynę wzrokiem.
- Tylko nie dzieci!- krzyknął James.
- A wiec dobrze, dorośli. W każdym razie w pokojach czekają na was łóżka. Radzę wam kłaść się spać, bo jutro macie lekcje. A jak się tylko dowiem, że ktoś zwiał, czy zaspał, to nie ręczę za siebie!- Tupnęła nogą patrząc wściekle na Briana i oddaliła się.
- A ją co ugryzło?- zapytał Syriusz.
- No wiesz, praca prefekta jest trochę stresująca. Zwłaszcza, gdy do akcji wejdzie Irytek…no, ale nie czas teraz na dyskusję. Do łóżek!- zakończył machając ręką, by sobie poszli. Po chwili Pokuj Wspólny był prawie pusty- pozostali w nim tylko dwoje uczniów.
- Kto to jest Irytek?- zapytała Lilly prefekta.
- Jeden z duchów, a zarazem prawdziwa klątwa Hogwartu! Rozwala wszystko w zasięgu jego wzroku!
- Jest taki zły?- zdziwiła się, Jakoś nie wyobrażała sobie ducha, który psół by wszystko dookoła- one z reguły są niematerialne.
- Kochana! I to jeszcze jak! Jego ostatnim numerem było rozlanie perfum wszystkich Gryfonek w gabinecie eliksirów. To był prawdziwy skandal! Niewidamomo skąd znał hasło! A potem okazało się, ze jakiś chłopak chciał zrobić kawał swojej byłej dziewczynie, a Irytek zbyt dosłownie potraktował jego propozycję! Miał chyba miesięczny szlaban! Oczywiście, odwołano zajęcia eliksirów- doprowadzali gabinet do porządku chyba ponad tydzień! To były perfumy- nie wystarczyło zwykłe zaklęcie wietrzenia…
- Aha…-odpowiedziała Lilly wyobrażając sobie postać Irytka. – Musi być zabawny.
- Zabawny, zabawny, ale zależy dla kogo! Zwykle jest chamski i wredny!
Powiedział to takim tonem, że dziewczyna zaczęła chichotać.
- A tobie co się stało?- zapytał rażąc ją wzrokiem- Tobie to on się śmieszny wydaje? Poczekaj, poczekaj, kiedyś sama się przekonasz, jakie z niego bydlę O tak!- pogroził jej palcem, na co Lilka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym położyć się spać. Jutro mam zajęcia na wczesną godzinę i nie mam zwyczaju się spóźniać już pierwszego dnia. Dobranoc.- odszedł z godnością króla zostawiając Lilkę samą w pokoju.
- Śmieszny gość- pomyślała dziewczyna chichocząc cichutko.
Jednak tego dnia na placu nie było nikogo, oprócz dwóch dziewczynek kręcących się na małej karuzeli.
- Jupiiii- krzyknęła jedna z nich potrząsając swą ciemno rudą grzywą. Po chwili karuzela zatrzymała się dość gwałtownie jak na prędkość, z jaką się kręciła.
- Chodźmy teraz na huśtawki! -krzykneła z entuzjazmem rudowłosa i podbiegła do nich. Druga dziewczynka, najwyraźniej starsza, spojrzała na nią lekko zirytowanym wzrokiem. Po czym usiadła na drewnianym spodeczku. Obydwie rozhuśtały się w tym samym czasie, lecz młodsza huśtała się znacznie wyżej.
- Lilly! Nie rób tego- ostrzegła starsza siostra, ale za późno. Mała wyleciała i z radosnym uśmiechem na ustach szybowała w powietrzu, po czym zgrabnie wylądowała na asfalcie. Na starszej siostrze bynajmniej nie zrobiło to wrażenia, choć tak łatwo mogła coś złamać, czy nawet się zabić!
- Mama ci mówiła, żebyś tego nie robiła-, gdy młodsza siostra odwróciła się, zobaczyła, że starsza już obok niej stoi trzymając się pod boki. Ta druga spojrzała na nią ostrym wzrokiem i krzyknęła - Lilly, mama mówiła, że ci nie wolno!
- Przecież nic się nie stało!- Odparła nie tracąc uśmiechu na drobnej twarzyczce.- Tuniu, popatrz na to. Zobacz, co potrafię.- Szybkim ruchem podniosła kwiatek opadły z pobliskiego krzaka. Wyciągnęła dłoń, na której leżał kwiat, do podchodzącej siostry. Tunia podeszła z zaciekawioną miną i omal nie krzyknęła ze zdumienia. Płatki rozchylały się i zwijały w zawrotnym tempie.
- Przestań!- Krzyknęła Tunia.
- Przecież cię to nie boli – odpowiedziała Lilly i lekko urażona rzuciła kwiat na ziemię.
- Tego nie wolno robić – odparła oglądając spadający na ziemię kwiatek- Jak ty to robisz?- Zapytała. W jej oczach wyraźna była zazdrość.
- To chyba oczywiste, nie?- Odpowiedział niski, ale wyraźnie chłopięcy głos. Chłopiec wyłonił się za krzaka. Wyglądał dość dziwacznie. Miał na sobie o wiele za duże buty, przykrótkie, jasne jeansy, różową, zapewne damską koszulę i wyświechtany płaszcz, sięgający mu do mu kostek. Całość dopełniała lekko żółtawa cera i długie, przetłuszczone włosy. W skrócie można powiedzieć, że wyglądał jak skrzyżowanie klauna z Drakullą. Nic, więc dziwnego, że Petunia uciekła z wrzaskiem w stronę huśtawek. Natomiast Lilly wyglądała bardziej na zaciekawioną, niż wystraszoną.
- Co jest oczywiste?- Zapytała.
- Wiem, kim jesteś- powiedział cicho, najwyraźniej, żeby Petunia nie usłyszała.
- O co ci chodzi?
- Jesteś…jesteś czarownicą.
Przez chwilę Lilly miała zdumioną minę, jakby ta uwaga była zgodna z prawdą. Zaraz potem w jej zielonych oczach pojawiła się złość.
- Nie wolno tak przezywać!- Fuknęła na chłopaka i dumnie odeszła w stronę siostry.
- Nie!- Zaczerwienił się i podbiegł w stronę dziewczynek. – Bo jesteś. Jesteś czarownicą. Obserwuję cię od pewnego czasu. Ale nie ma w tym nic złego. Moja mama też jest czarownicą a ja jestem czarodziejem!- Krzyknął podekscytowany.
- Czarodziejem, akurat!- Parsknęła Petunia drwiąc sobie z chłopca.- Wiem, kim jesteś. Jesteś chłopakiem od Snape’ów. Oni mieszkają w Spinner’s End, nad rzeką.- Zwróciła się do Lilly spojrzawszy na Snape’a z odrazą.- Dlaczego nas szpiegujesz?
- Wcale nie szpieguję! W każdym razie ciebie na pewno nie. Jesteś mugolką.- Powiedział to dumnym, wręcz złośliwym tonem. Petunii wystarczyło to. Krzyżując ręce krzyknęła do młodszej siostry.
- Lilly, chodź, idziemy!-
Rudowłosa usłuchała ją i obdarzyła Snape’a wyzywającym spojrzeniem. Chłopiec przez jakiś czas przyglądał się oddalającym się siostrom czując zażenowanie i złość. Nie tak sobie wyobrażał to spotkanie. W myślach zobaczył uśmiechającą się do niego dziewczynkę, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Ze złości kopnął najbliższy kamień, zaciskając pięści.
- Na Merlina!- Krzyknął gapiąc się na asfalt.- Teraz to się do mnie nie odezwie!- Kopnął kolejny kamień i z rezygnacją ruszył w stronę domu.
Petunia i Lilly również wracały do domu, nie odzywając się do siebie. W końcu Lilly postanowiła przerwać milczenie.
- Tuniu, jak myślisz, czy to, co mówił ten Snape, to prawda?
Ku zaskoczeniu dziewczynki jej siostra roześmiała się.
- Lilly! Chyba nie mówisz poważnie! Na pewno sobie żartował, jak wszyscy chłopcy. Nie przejmuj się, przecież mu nie wierzysz- odpowiedziała, ale po chwili zapytała z lekką paniką w głosie- Nie wierzysz mu, prawda?
- Jasne, że nie!- Petunia uśmiechnęła się do sióstr, po czym spojrzała na oddalający się plac rozmarzonym wzrokiem.
- Lilly! Petunia! Nareszcie! Ile można siedzieć na dworze?- Rozległ się kobiecy głos. Dziewczynki jak na komendę odwróciły się. Ich oczom ukazała się szczupła brunetka z bardzo ciemnymi, prawie czarnymi oczami. Patrzyła na nie z troską i rozbawieniem. Lilly natychmiast podbiegła i krzyknęła.
- Mama!- Uściskały się mocno. Petunia przyglądała się scenie i wymamrotała pod nosem coś w stylu „dzieciak”.
- No, a teraz do domu. Obiad czeka już od godziny.- Stwierdziła mama i udała się z córkami do domu.
W ciągu następnego tygodnia Lilly długo myślała nad tym, co powiedział jej Snape. A im dłużej poświęcała tej myśli czasu, tym bardziej wydawała się prawdopodobna. Umiała przecież tyle rzeczy…nawet Petunia przyznała się, że nie potrafi robić „takich sztuczek”. Ale jeśli ona ma rację? Jeśli on rzeczywiście sobie żartował, a ona mu uwierzyła? Może właśnie w tej chwili śmieje się z niej, z tego, jaka jest naiwna…no, ale w końcu, nie powiedziała mu, że wierzy w to wszystko. Obraziła się na niego. A on był z tego powodu taki smutny…może powinna z nim porozmawiać? Ale jak. Nie zna jego adresu. A może znów pojawi się na placu zabaw? Tak, zobaczy się z nim i porozmawia. Niech jej to wszystko wyjaśni! A jak to wszystko okaże się głupim żartem, to pożałuje!
Z takim postanowieniem wyszła z pokoju i udała się na podwórze.
- Lilly, wychodzisz?- Zapytała mama gdy przyłapała córkę na otwieraniu drzwi.
- Ja tak tylko na chwilkę…
- A pokuj posprzątany?
- No wiesz, mamo, są wakacje!
Kobieta pokręciła głową.
- Lillayne Evans! Natychmiast wracasz do pokoju i sprzątasz! Nie chcę słyszeć żadnych jęków!- Powiedziała ostrym tonem, kiedy Lilly otwierała usta, by odpowiedzieć.
- Tak jest! – Krzyknęła i wbiegła na schody.
Weszła do pokoju i trochę się przeraziła. W stałym lenistwie i zabawach zapomniała o sprzątaniu. Teraz pomieszczenie przypominało pobojowisko. Chcąc nie chcąc zabrała się za porządek. Po 15 minutach sprzątnęła i doszła do placu zabaw. Już miała zawołać chłopca, gdy nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Nie zna jego imienia.
- Em, Snape! To ja, Lilly. Jeśli jesteś, to wyjdź, chcę z tobą porozmawiać!
Nikt się nie pojawił. Czekała jeszcze trochę nie tracąc nadziei. W końcu po 5 minutach zauważyła go-przechadzał się po alejkach patrząc pod nogi. Jego czarne, brudne włosy całkowicie zasłaniały twarz.
- Hej!- Krzyknęła- Hej! Zaczekaj! Musimy porozmawiać!
Na dźwięk jej głosu chłopiec odwrócił się, po czym przyspieszył kroku. Po tym, co się zdarzyło, nie mógł patrzeć w jej zielone oczy.
- No mówię poczekaj! Przecież nic ci nie zrobię! Chcę tylko pogadać- dogoniła go i złapała za przegub. Podziałało- zatrzymał się. Teraz mogła spojrzeć mu w twarz.
- Pamiętasz to, co mi powiedziałeś? W tedy, na placu zabaw. Że jestem czarownicą. Zastanawiałam się nad tym i…i sądzę, że masz rację- powiedziała nie opuszczając wzroku od chłopca.- I przepraszam, że wołałam cię po nazwisku, nie znam twego imienia- powiedziawszy te słowa zarumieniła się lekko.
- Nic nie szkodzi. Severus. Severus Snape.- Uśmiechnął się i podał jej dłoń.
- Lilly Evans. Więc, Sev, czy ty też jesteś czarodziejem?- Zapytała zaciekawiona.
- Oczywiście, że tak!- odpowiedział tak dumnie, że gdyby ktoś śmiał stwierdzić inaczej, rozdeptał by go jak robala. – Ty też! Widziałem tę sztuczkę z kwiatkiem. Widziałem huśtawkę! Widziałem nawet jak na małego Franka wysypują się śmieci!
- Ale to był wypadek! To nie ja!- Broniła się Lilly wytrzeszczając oczy.
- To byłaś ty, chociaż nie kontrolowałaś tego, co robisz. Czasem się tak dzieje, gdy jesteś na kogoś zła, albo jak bardzo czegoś pragniesz.
- Aha, a ty miałeś taki przypadek?
Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyrwał z ziemi kwiatek i pokazał go Lilly. Płatki zaczęły zwijać się i prostować. Choć Lilly nie raz tak robiła, krzyknęła zdumiona:
- Jak…więc…to jest magia?
-Tak. To jest magia.
Stali uśmiechnięci do siebie. Lilly czuła, choć nie miała pojęcia dlaczego, ale czuła, że to będzie bardzo długa przyjaźń.
Do końca wakacji Severus i Lilly byli nierozłączni. Chodzili razem nad rzekę, na plac, przechadzali się alejkami. Zwykle Lilly pytała się o magiczny świat, a Severus z chęcią jej odpowiadał. Wydawałoby się, że po 2 miesiącach gadania o tym samym można się znudzić, ale nie oni. Lilly wciąż miała tyle pytań do przyjaciela a on, choć mówił ciągle o tym samym, nie znudził się. Oczywiście, rozmawiali też o innych sprawach, o rodzinie, znajomych, przeszłości, przyszłości, itd. Ale nieważne jaki byłby temat. Sev zawsze ją zaskakiwał.
Kiedyś Lilly myślała, że każda rodzina na świecie jest szczęśliwa. Bo przecież jej okolica była przepełniona szczęściem, ciepłem rodzinnym…a właśnie tego brakowało Severusowi. Z niechęcią opowiadał jej o swoich rodzicach, którzy kłócili się przy każdej okazji. Twarz mu siniała od złości, kiedy opowiadał o krzykach, o oskarżeniach…a na koniec powtarzał tylko jedno zdanie: „Nie martw się, nie długo wyrwę się od nich raz na zawsze!” Przy nich państwo Evans byli wzorem do naśladowania. Ostatnio posprzeczali się na Boże Narodzenie, kiedy to nie wiedzieli, czy ciotkę Lucy posadzić obok wuja Barty’ego czy naprzeciwko babci Betty.
Najwięcej jednak mówili o Hogwarcie. Starożytnej magicznej uczelni, gdzie młodzi czarodzieje i młode czarownice uczyły się zaklęć, historii, itd. Lilly słuchała z zapartym tchem o duchach, legendach, i innych opowiastek. Aż w końcu po miesiącu czekania, dostali list. Przyjeli ich do Hogwartu. Takiego szczęścia Lilly jeszcze nie czuła. Rzuciła się w ramiona przyjaciela i skakała z radości. On cieszył się nie miej od niej. Teraz coraz częściej rozmawiali o szkole. Ludzie nie zdziwili się zbytnio ich zachowaniem. Gdy się patrzyło na nich, od razu widać było, że byli dla siebie jak brat i siostra.
Jedyną osobą niezadowoloną z ich przyjaźni była Petunia. Przez to, że jej siostra spędzała „z tym Sanpe’em” tak wiele czasu, czuła się osamotniona. Ona nie umiała tych sztuczek, jakie oni umieli. Zazdrość ją brała za każdym razem, jak patrzyła na dwójkę przyjaciół. Śledziła ich, słuchała o Hogwarcie. I przez to pod koniec sierpnia Lilly pokłóciła się z Severusem po raz pierwszy. Powodem było to, że niespodziewanie na Petunię spadła gałąź. Lilly mówiła, że to jego wina, choć on uparcie twierdził, że to nie on. Do końca wakacji nie powiedzieli ze sobą ani jednego słowa.
Po tygodniu od wielkiej kłótni nadszedł ukochany moment- 1 września. Rudowłosa skakała podekscytowana, nie mogąc uwierzyć, że niedługo wejdzie w zupełnie inny świat, magiczny świat. Cała rodzina, oprócz Petunii, denerwowała się strasznie. Co prawda, urzędnik ministerstwa zjawił się w porę, by wyjaśnić to i owo, jednak nie powstrzymało to stresu.
Dokładnie o 10.45 Stawili się na peronie i wyczytali na bilecie
- 9 i ¾?- Zapytała zdziwiona mama nie odrywając oczu od biletu.
- Pan Brunce wyjaśnił, co i jak, spokojnie- Odpowiedziała Lilly, chociaż wizja przebiegania przez mur nie była zachęcająca. – Przebiegnę przez barierkę i ujrzę czerwoną lokomotywę.
- No tak. Wybacz słonko, ale po raz pierwszy widzę coś takiego na oczy!- Zdumiała się- Oh, uważaj na siebie w tej szkole!
- Spokojnie, nie zjedzą mnie!- Uśmiechnęła się do matki i pocałowała w policzek.- Będzie dobrze.
- Patrzcie, mają tu nawet sowy!- Powiedział uradowany Pan Evans.- Zabawni nawet ci czarodzieje.
- A jak ci się podoba Petunio?- Zapytała Lilly siostrę.
- W ogóle mi się nie podoba!!! Wszędzie jakieś dziwne stworzenia, ludzie ubrani jak na karnawał, to jest…dziwaczne!!!
Lilly spojrzała zdziwiona zachowaniem siostry. Ona zawsze była jej najlepszą przyjaciółką…
- Nieprawda!- Odkrzyknęła - Oni są inni nie dziwni! Po za tym, magia, już się ni mogę doczekać!!!
- No właśnie! Ty będziesz się świetnie bawić, a mnie…a mnie…a mnie tam nie będzie!!!
I nagle Lilly zrozumiała, dlaczego jej siostra się tak zachowuje. Powinna zrozumieć dużo wcześniej. Oh, dobrze wiedziała, że Petunia chce się dostać do Hogwartu. Ale nigdy nie sądziła, że będzie miała o to do niej żal.
- Tuniu…- zaczęła nieśmiało.
Ale starsza siostra już odchodziła w stronę rodziców z łzami w ciemnych oczach…tak podobnych do jej matki…
-…tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj…- złapała ją mocno za rękę.- Może jak już tam będę…nie, posłuchaj mnie, Tuniu Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore’a i poproszę go, żeby zmienił zdanie
- Ja… wcale… nie chcę… tam… jechać- Krzyczała, próbując się wyrwać.- Co myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być…jak być…
Rozejrzała się po tłumie czarodziejów. Patrząc na zwierzęta, na kolorowe, zwiewne szaty, mogła powiedzieć tylko jedno.
- …myślisz, że chcę być jakimś… dziwolągiem?
Lilly puściła siostrę. Poczuła, że na policzku spływa jej pojedyncza łza…
- Ja nie jestem dziwolągiem! Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
- Przecież tam jedziesz- powiedziała szyderczym tonem- Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape’ów… jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lilly nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Zwęziła oczy i mimo łez i spojrzała na nią gniewnie
- Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął.
- Błagając?! Błagając?! Ja nikogo nie błagałam!
- Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
- Nie powinnaś czytać…- wyszeptała- To był mój prywatny list…jak mogłaś!
Lilly spojrzała nerwowo na Snape’a. Petunia, która to zauważyła, krzyknęła
- To on go znalazł! Ty i ten chłopak Snape grzebaliście w moich rzeczach!
- Wcale nie grzebaliśmy!- broniła się- Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy…
- Najwyraźniej czarodzieje we wszystko wtykają nos- odfuknęła i odwróciwszy się w stronę rodziców krzyknęła na pożegnanie.- Dziwoląg!
Lilly długo patrzyła na oddalającą się siostrę. Wydawało jej się niemożliwe, że jej najlepsza przyjaciółka tak się zachowała. Nazwała ją dziwolągiem, choć sama marzyła, żeby znaleźć się w Hogwarcie. Była tak zazdrosna, że ją znienawidziła.
Spojrzała na duży zegar wiszący na słupie, który wskazywał za pięć jedenastą. W obawie, że nie zdąży szarpnęła kufer z taką siłą, że przewróciła wszystko. Wtem podszedł do niej czarnowłosy chłopak:
- Zaczekaj, pomogę ci- Powiedział Severus łapiąc za rączkę kufra.
- Nie, dziękuję. Sama sobie poradzę.- Odpowiedziała pstrząc wściekle na chłopaka. Wciąż była na niego wściekła za ten incydent z gałęzią.
- Lilly! A z nami to się nie pożegnasz?
Pan Evans podszedł do córki i uściskał ją mocno. Nie zauważył, że po jej rumianych policzkach spływają łzy. Natomiast pani Evans była bardziej spostrzegawcza i zapytała bez ogródek:
- Lilly, co się stało?
- Nic, nic. Wszystko w porządku.- Odpowiedziała wycierając łzy rękawem.- Po prostu bardzo się denerwuję.
- No tak, pierwszy dzień w szkole- powiedziała mama i spojrzała w dal rozmarzonym wzrokiem, jakby wspominała dawne czasy.- Lilly- Odwróciła się z powrotem do córki.- Jeśli nie chcesz jechać, to powiedz. Nikt cię nie będzie zmuszał…
- Nie- przerwała jej stanowczo.- Chcę jechać.
Matka nie powiedziała już nic, tylko pocałowała dziewczynkę w czoło i udała się za mężem.
- Do zobaczenia za rok.- Krzyknęła rudowłosa machając rodzicom.
- Do zobaczenia! Pospiesz się, bo nie zdążysz! I bądź grzeczna!
Lilly zaśmiała się pod nosem, ale zaraz potem na jej twarzy pojawił się cień. Rozejrzał a się po tłumie- Severus stał ze swoją matką, która wrzeszczała w niebogłosy wymachując rekami. Nie chcąc przyglądać się tej scenie, Lilly ruszyła w stronę barierki. Stanęła przed nią czując lekką obawę. A jeśli coś się nie uda i walnie głową o mur?
Tuż obok niej ktoś przebiegł przez barierkę nie zatrzymując się. Lilly uznała, że jeśli ten ktoś sobie dał radę, to ona też. Złapała za rączkę od kufra i zamkniętymi oczami przebiegła. Minęło zaledwie parę sekund, a znalazła się na zupełnie innym peronie. Cały był wyłożony cegłami a nie było żadnych okien. Mimo to nie panował mrok. Jednak uwagę przyciągała olbrzymia, czerwona lokomotywa z napisem „Expres Hogwart”. Lilly westchnęła i weszła do pociągu. Szła korytarzami szukając wolnego przedziału. Gdy już znalazła weszła do niego bez zastanowienia. Błoga samotność jednak nie trwała długo, ponieważ chwilę później ktoś ją spytał:
- Hej, możemy się przysiąść?
Był to dziecięcy, krzykliwy głos, a wydobywał się od rozczochranego, chudego chłopca w okrągłych okularach. Za nim stał drugi chłopiec- tak jak jego kolega miał czarne włosy, jednak dłuższe. Był też zdecydowanie lepiej zbudowany.
- Jasne. Czemu nie…
- Super!- krzyknął i przedstawił się- Jestem James Potter.- Powiedział z dumą, jakby należał do hrabstwa.
- A ja Syriusz Bl…No Syriusz!- podał jej dłoń.
- Lilly Evans – Odrzekła i uśmiechnęła się.
- Fajnie, Lilly
Usiedli na miejscach i zaczęli rozmawiać. Nie przejmowali się zbyt obecnością dziewczyny. Jej to za bardzo nie przeszkadzało, patrzyła przez okno przypominając sobie kłótnię z Petunią. Poczuła, że jej oczy stają się wilgotne. Znowu zaczęła płakać.
Drzwi od przedziału otworzyły się i wszedł przez nie Snape. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nawet Lilly nie podniosła głowy y spojrzeć na przyjaciela.
Dopiero gdy usiadł naprzeciw niej, zerknęła na niego.
- Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Dlaczego?
- Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore’a.
- No to co?
- Jest moją siostrą!- krzyknęła patrząc na niego z odrazą.
- Jest tylko…- Nie dokończył zdania i rad był, że Lilly nic nie usłyszała. Dobrze by wiedziała, co chciał powiedzieć.
- Ale jedziemy! – Zmienił temat- To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Spod cienia, za którym ukryta była twarz dziewczyny, Snape dostrzegł lekki uśmiech.
- Mam nadzieję, że trafisz do Slytherinu.- Powiedział zadowolony, że wreszcie się rozchmurzyła.
- Do Slytherinu?- przerwał James – Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? Chyba się gdzieś przesiądę, a ty?- spytał swego kolegę.
Syriusz skwasił minę.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie.
- Jasny gwint! A ja myślałem, że jesteś w porządku!
- Może zerwę z rodzinną tradycją.- Wyszczerzył do niego zęby- A ty gdzie byś chciał, jakbyś mógł wybrać?
James udał, że wznosi niewidzialny miecz.
- W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Severus spojrzał na niego i prychnął pogardliwie.
- Przeszkadza ci to?- spytał James z kpiną w głosie.
- Nie- odpowiedział – Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg…
- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci tego i tego?- Przerwał im Syriusz.
James ryknął śmiechem. Lilly wstała i obrzuciła chłopców pogardliwym spojrzeniem.
- Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
- Ooooooo…
- Chodź Samrkerusie! Znajdziemy sobie inny przedział.- przedrzeźniał ją Syriusz robiąc do tego głupią minę. James podstawił nogę Snape’owi, ale ten się tylko potknął.
- Do zobaczenia, Smarkerusie!- usłyszał na pożegnanie.
- Nie przejmuj się nimi- powiedziała cicho Lilly, gdy szukali przedziału.- To palanty. Dwa rozpieszczone półgłówki. Założę się, że nie będą potrafili rzucić dobrze ani jednego zaklęcia!
- Nieprawda- odpowiedział Snape.- Słyszałem o tych Potterach. To utalentowana rodzina.
- Ale głupia. Nie są warci ani jednej łzy! Uwierz mi.
- Ja nie płaczę!- zaprotestował Severus gwałtownie podnosząc głowę.
- Wiem, tak się po prostu mówi. O spójrz! Tam jest miejsce.- wskazała na prawie pusty przedział. Byli tam tylko dwaj chłopcy. Mieli po 11 lat, chociaż jeden z nich wyglądał na młodszego. Lilly jednym ruchem ręki otworzyła przedział.
- Cześć, możemy się przysiąść?- zapytała nieśmiałym głosem.
- Jasne!- odpowiedział chłopiec o niezwykle bystrym spojrzeniu – Remus Lupin- przedstawił się wyciągając do nas rękę- A ten to Peter Pettigrew- wskazał na pulchnego chłopca siedzącego w rogu. Na widok przybyszy zarumienił się.
- Cze – burknął niezrozumiale.
Reszta również się przedstawiła i usiedli na miejscach. Tym razem rozmawiała cała czwórka.
Minęło parę godzin i pociąg się zatrzymał.
- O, chyba jesteśmy na miejscu!- obwieścił Remus
- No, to chodźmy!- krzyknęła podekscytowana Lilly i wtaszczając kufer wyszła z przedziału jako pierwsza.
Gdy tylko wyszli z pociągu usłyszeli niski, chropowaty głos.
- E!!! Pierwszaki!!! Do mnie!!!
Oczom Lilly ukazał się największy człowiek, jakiego widziała w życiu. Wzrostem prawie sięgał latarni a do tego był dość szeroki. Krótko mówiąc miał budowę dwóch, dość potężnych mężczyzn. Na dodatek miał grube, kręcone włosy i brodę, która zasłaniała mu prawie całą twarz- otwór miał tylko na oczy i nos.
Przerażeni pierwszoroczniacy pospieszyli za mężczyzną. Tylko dwaj chłopcy wyglądali na rozluźnionych- James i Syriusz przodowali gawędząc z mężczyzną.
- Kto to jest?- zapytała zaciekawiona Lilly stojącego obok niej Remusa.
- Rubens Hagrid – odpowiedział jej- Gajowy.
- Aha…
Szli dość długo i zatrzymali się przed jeziorem.
- Jak widzicie są tu łódki.- powiedział Hagrid- Co roku pierwszaki płyną przez jezioro do zamku. No, winc teraz dobierzcie się w małe grupki i wskakujcie! Nie bójcie się. Łódki same dopłyną.
Tłum podzielił się na parę grupek. Ku przerażeniu Lilly jej grupka wynosiła następujące osoby: ona, Severus, Remus, Peter, James, Syriusz.
- O, jak fajnie!- krzyknął uradowany Syriusz- Wrzucimy Smarka do wody!
- Nikogo nie wrzucicie do wody!- zaprotestował Hagrid ale uśmiechnął się szeroko do chłopca.
- Oj tam, włosy przynajmniej będzie miał czystsze!- zaśmiał się Syriusz.
- Syriusz, nie. Jeszcze całe jezioro zasmarka!- krzyknął James i oboje wybuchli śmiechem ze swojego „wybitnie” zabawnego dowcipu.
- Dobra, dobra. A teraz wsiadać, bo nie zdążymy na ucztę!- przerwał gajowy i ganiał uczniów do łódek.
Lilly nie miała pojęcia dlaczego, ale chłopcy nie wrzucili Snape’a do wody, choć parę razy „tak jakby” próbowali. W rzeczywistości straszyli dziewczynę. Po prostu dla zabawy. Reakcja była dość różna. Lilly oczywiście nawrzeszczała na chłopców, co sprawiło im uciechę, Severus mruczał pod nosem coś w stylu „ Jeszcze tego pożałujecie.”, Peter śmiał się, tak głośno, że pasażerowie innych łódek bez przerwy patrzyli w ich stronę, pragnąc zobaczyć co się tam dzieje, natomiast Remus nie odezwał się ani jednym słowem, choć wyglądał na zmieszanego.
W końcu dotarli na brzeg cali, zdrowi, a co najważniejsze nie byli mokrzy.
Gdy weszli do zamku przywitała ich młoda kobieta z czarnymi włosami spiętymi w kok i przenikliwym spojrzeniu.
- Profesor McGonagall! Cholibka! To profesor Francis…
- Nie mógł dziś przyjść, więc ja ich poprowadzę.- odrzekła stanowczo.
Hagrid wzruszył ramionami i wyszedł z zamku odprowadzany wzrokiem przez większość uczniów.
- Witam pierwszorocznych!- powiedziała donośnym głosem. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.- Za chwilę przejdziemy do Wielkiej Sali, gdzie każdy z was będzie przydzielony do jednego z czterech domów: Griffindor, Ravenclaw, Hufflepuff i Slitherin. A teraz za mną- oświadczyła i ruszyła w stronę olbrzymich drzwi.
Reszta uczniów poszła w jej kierunku. Gdy weszli do Sali, Lilly omal nie posiadała się z wrażenia. Sklepienie Wielkiej Sali wyglądało pięknie, wręcz magicznie. Obsypane lśniącymi gwiazdami kontrastowało z atramentowym tłem. Było tak realistyczne, że aż przypominało niebo tego wieczoru. Lilly z przyjemnością podziwiała sklepienie przy akompaniamencie tiary, która śpiewała pieśń.
Profesor McGonagall weszła na podium i przemówiła.
- Gdy wyczytam wasze nazwisko, usiądziecie na stołeczku. Ja położę wam tiarę na głowie, a ona przydzieli was do poszczególnych domów. Wyczytuję.
Rozłożyła listę i powiedziała stanowczym tonem:
- Arundell Emilia
Mała dziewczynka podeszła chwiejnym krokiem ku tiarze. Ta, gdy tylko dotknęła jej włosów powiedziała trochę uwag na temat bystrości umysłu, dobrym sercu, i zbytniego stresowania się, aż w końcu krzyknęła:
- Ravenclaw!
Rozległy się oklaski a Emilia podeszła do jednego z długich stołów.
- Black Syriusz!
Właśnie to nazwisko wywołało niemałe poruszenie. James spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie wierzę!- szepnął do niego - Black?! Ci co popierają Voldemorda?!
Na dźwięk jego imienia uczniowie oddalili się od nich.
- Ale ja nie jestem taki!- zaprzeczył
- Uwierzę jak zobaczę!
- BLACK SYRIUSZ!- krzyknęła McGonagall przerywając konwersację.
Syriusz trochę blady podszedł do tiary, a ta gdy tyko dotknęła jego czarnych włosów powiedziała
- Gryffindor!
Oniemiały ze szczęścia ruszył w stronę stołu Gryfonów. James złapał go za ramię i powiedział.
- No dobra, wierzę ci.- uśmiechnął się do niego i uściskali się jak przyjaciele.
Po paru innych nazwiskach przyszła kolej na…
- Evans, Lilly!
Na dźwięk jej nazwiska oderwała się i drżąc usiadła na stołeczku. Tiara tylko dotknęła jej włosów i krzyknęła:
- Gryffindor!
Powitali ją oklaskami i wiwatami. Dopiero w połowie drogi do stołu popatrzyła smutno na Snape’a. Nie wiedziała, czy to widział, czy nie, ale jedno było pewne. Nie jest zadowolony.
Po paru nazwiskach (ku zadowoleniu Lilly Lupin i Pettigrew do Gryfindoru, i ku nieszczęściu Potter także) profesor McGonagall wyczytała:
- Snape, Severus!
Wszedł na podium i założył tiarę.
- Slytherin!
Dumny ruszył do Ślizgonów. W przeciwieństwie do Lilly, nie obdarzył jej ani jednym spojrzeniem. Nowo wybrany prefekt- Lucjusz Malfoy zrobił mu miejsce i z zadowoleniem poklepał po plecach.
Po wyczytaniu reszty nazwisk dyrektor szkoły wstał. Lilly przyznała sobie w duchu, że nigdy nie wiedziała tak dziwnego staruszka. Miał długą brodę( sięgającą mu za pas), spiczastą, fioletową tiarę i szatę w tym samym kolorze ze złotymi elementami. Najbardziej uderzające były jednak oczy. Choć Lilly nie widziała ich dokładnie, wiedziała, że są przykryte okularami- połówkami. Płynęła z nich mądrość, jakiej nikt jeszcze nie widział. Jego spojrzenie było nader przenikliwe. Aż zadziwiające, że TAKI człowiek, był tylko dyrektorem Hogwartu. Staruszek stał uśmiechnięty do wszystkich po czym przemówił:
- Witam wszystkich! Stare jak i nowe twarze! Rozpoczął się nowy rok w Hogwarcie…ale sentymenty na potem!- machnął ręką a uczniowie parsknęli śmiechem.- Nie będziemy przecież męczyć waszych żołądków! Jednym słowem- smacznego!!!
Klasnął w dłonie a na stołach z nikąd pojawiły się potrawy. Było ich mnóstwo- normalny stół nie utrzymałby takiego ciężaru. A że była to szkoła magii, nie zrobiła na nikim wrażenia. Na nikim, oprócz Lilly. Z zachwytem przyglądała się złotym i srebrnym tacom, pucharom i potrawom. W końcu nałożyła sobie niewielką, ale odpowiednią dla niej porcję.
Gdy wszyscy się najedli spojrzeli z oczekiwaniem na dyrektora. Ten zaś, nie zdawał sobie uwagi z tego, że wszyscy patrzą się na niego. Dopiero po paru minutach przetarł chusteczką kąciki ust i ponownie wstał.
- Skoro wszyscy skończyli już jeść, pora na drobne ogłoszenia. Jak co roku przypominam, że uczniowie pierwszych klas nie mogą przebywać na terenie Zakazanego Lasu. Tyczy się wszystkich, bez wyjątku.- spojrzał w stronę Gryfonów, którzy byli trochę zdezorientowani. Jakim cudem potrafi przewidzieć, kto chce iść do Zakazanego Lasu, nie rozmawiając z nim uprzednio?
- Regulamin, trochę urozmaicony, że tak powiem, wisi na drzwiach gabinetu pana A…. Pragnę również powitać nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią- powitajmy profesor Fletcher, która zgodziła się objąć to stanowisko.
Z krzesła wstała niska i pulchna kobieta ubrana w długi, ciemnozielony płaszcz i pasującą do niej tiarę. Otaczała się życzliwością i radością. Lilly poczuła, że polubi nauczycielkę.
Uczniowie najwyraźniej pomyśleli tak samo, bo z niezwykła zawziętością oklaskiwali nauczycielkę. A ona tylko stała zarumieniona machając rękami, jakby chciała powiedzieć „przestańcie”.
Gdy oklaski ucichły, usiadła na miejsce nie tracąc rumieńców na twarzy.
- Skoro już wszystko zostało powiedziane, to najwyższy czas zakończyć ucztę powitalną. Pozostaje nam tylko jedno- dobranoc.- powiedział radośnie dyrektor.
Uczniowie wstali od stołów i spieszyli się ku wyjściu. W oddali prefekci krzyczeli:
- Pierwszoroczni! Do mnie!
Remus pchnął lekko Lilly, która nieświadomie udawała się w stronę Puchonów.
- Spójrz, woła nas.- wskazał ręką na wysokiego nastolatka, stojącego przy żelaznej zbroi.
Pierwszaki udali się za prefektem. Po paru minutach, gdy pokonali magiczne schody (Lilly- wow ), doszli do wielkiego portretu, na którym namalowana była gruba kobieta w jasnej sukience z falbankami.
- Hasło- powiedziała oschłym głosem.
- Ognista Whiskey . Zapamiętajcie to hasło- powiedział zwracając się do uczniów.- Za każdym razem , kiedy będziecie chcieli wejść do Wieży Gryfonów, będzie ono wam potrzebne. Hasło zmienia się co tydzień. My, prefekci, podajemy je uczniom. I jeszcze jedno. Wasze domitorium znajduje się na najniższym piętrze, czyli na parterze. Będzie tam tabliczka „Pierwszoroczni”. Na lewo jest domitorium dziewcząt, a na prawo chłopców. Nie wolno siebie odwiedzać podczas nocy! Proszę też o ciszę, żeby nie zakłócać snu. Wasze kufry…
- Skończ ten monolog, Brian. Niedługo im powiesz, jakiego koloru są ich łóżka.- przerwała mu niska, długowłosa brunetka.
- Megan! Przecież muszę ich poinformować o wszystkim. Takie jest zadanie prefekta.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Zadaniem prefekta jest poinformować o rzeczach NAJWAŻNIEJSZYCH. Nie o pierdołach, takich jak tabliczka. Oni umieją czytać, Brian.
- No niby tak, ale…
- Więc skończmy już tą dyskusję. Dzieci są zmęczone.
Wszyscy jak jeden mąż zaprotestowali nazywaniu ich dziećmi. Nawet Lilly stała oburzona zabijając dziewczynę wzrokiem.
- Tylko nie dzieci!- krzyknął James.
- A wiec dobrze, dorośli. W każdym razie w pokojach czekają na was łóżka. Radzę wam kłaść się spać, bo jutro macie lekcje. A jak się tylko dowiem, że ktoś zwiał, czy zaspał, to nie ręczę za siebie!- Tupnęła nogą patrząc wściekle na Briana i oddaliła się.
- A ją co ugryzło?- zapytał Syriusz.
- No wiesz, praca prefekta jest trochę stresująca. Zwłaszcza, gdy do akcji wejdzie Irytek…no, ale nie czas teraz na dyskusję. Do łóżek!- zakończył machając ręką, by sobie poszli. Po chwili Pokuj Wspólny był prawie pusty- pozostali w nim tylko dwoje uczniów.
- Kto to jest Irytek?- zapytała Lilly prefekta.
- Jeden z duchów, a zarazem prawdziwa klątwa Hogwartu! Rozwala wszystko w zasięgu jego wzroku!
- Jest taki zły?- zdziwiła się, Jakoś nie wyobrażała sobie ducha, który psół by wszystko dookoła- one z reguły są niematerialne.
- Kochana! I to jeszcze jak! Jego ostatnim numerem było rozlanie perfum wszystkich Gryfonek w gabinecie eliksirów. To był prawdziwy skandal! Niewidamomo skąd znał hasło! A potem okazało się, ze jakiś chłopak chciał zrobić kawał swojej byłej dziewczynie, a Irytek zbyt dosłownie potraktował jego propozycję! Miał chyba miesięczny szlaban! Oczywiście, odwołano zajęcia eliksirów- doprowadzali gabinet do porządku chyba ponad tydzień! To były perfumy- nie wystarczyło zwykłe zaklęcie wietrzenia…
- Aha…-odpowiedziała Lilly wyobrażając sobie postać Irytka. – Musi być zabawny.
- Zabawny, zabawny, ale zależy dla kogo! Zwykle jest chamski i wredny!
Powiedział to takim tonem, że dziewczyna zaczęła chichotać.
- A tobie co się stało?- zapytał rażąc ją wzrokiem- Tobie to on się śmieszny wydaje? Poczekaj, poczekaj, kiedyś sama się przekonasz, jakie z niego bydlę O tak!- pogroził jej palcem, na co Lilka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym położyć się spać. Jutro mam zajęcia na wczesną godzinę i nie mam zwyczaju się spóźniać już pierwszego dnia. Dobranoc.- odszedł z godnością króla zostawiając Lilkę samą w pokoju.
- Śmieszny gość- pomyślała dziewczyna chichocząc cichutko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)